poniedziałek, 28 grudnia 2009

Słuchać głośniej


Porywające.

W Niemytych Duszach Witkacy wspomniał o swoich nadziejach związanych z osobą Hitlera, że dokona on odgórnej rewolucji i zaprowadzi w Europie coś co nazwał "socjalizmem bez falansteryzmu" - ustrój lepszy niż wszystkie, które były do tej pory (pisane w latach 30).

Chwilę wcześniej Piłsudski planował profilaktyczne uderzenie na hitlerowskie Niemcy, w obawie żeby nie wyhodował się w nich potwór zbyt silny.

W tej samej książce Witkacy ubolewa nad tym, że Piłsudski nie zrealizował swojego wielkiego potencjału i talentu...

niedziela, 27 grudnia 2009

Dialektyka refleksji

W odpowiedzi na zarzuty:


Absolutnie zgadzam się z tym, że przywilej odrzucenia sztuki współczesnej przysługuje tym, którzy podjęli próbę jej zrozumienia. Jeżeli z mojego tekstu wynika, że takiej próby nigdy nie podjąłem i w związku z tym sztuki współczesnej nie uznaję, to jestem zmuszony zaprzeczyć i się obronić. Po zapoznaniu się z komentarzem Łukasza do mojego tekstu, odniosłem wrażenie, że zarzuca mi się w nim nieuzasadnione atakowanie artysty i nurtu, który reprezentuje. Istotnie, moja wypowiedź miała charakter atakujący i krytyczny, a argumenty (lub ich brak), którymi się posłużyłem widocznie były bardzo słabe. Zarzuty Łukasza bardzo mnie pobudziły i sprowokowały do podjęcia próby obronienia pewnych opinii, które przedstawiłem (tych, które obronić w ogóle się da – Łukasz miejscami bezapelacyjnie obalił moje sądy). Zanim do tego przystąpię wyjaśnić muszę drobne nieporozumienie - w moim tekście nigdzie nie przyznałem się do tego, że sztuki współczesnej nie uznaję, ani że jej nie lubię i w mojej opinii nie „wyzywałem” żadnych sposobów wyrazu, a po prostu je krytykowałem. Przejdźmy do sedna sprawy! Postaram się po kolei odpowiedzieć na te fragmenty tekstu Łukasza, z którymi czuje się na siłach podjąć dyskusję.

„Można ubolewać nad tym, że w sztuce współczesnej nie są obecne kategorie piękna i fasonu.” Myślę, że zaszło tu pewne nieporozumienie, wynikające z tego, że zupełnie nie wyjaśniłem co rozumiem przez piękno i fason. Gdy to zrobię jasne stanie się, że wcale nie uważam, aby obecność tych kategorii w najprostszym rozumieniu, była koniecznym warunkiem uznania czegoś za sztukę. Pragnę w tym miejscu zaprosić Łukasza do dyskusji, wymiany poglądów. Obaj z pewnością wiemy, że ewentualne spory na tym gruncie nie muszą być ostatecznie rozstrzygnięte, zwłaszcza, że ich temat, czyli istota sztuki jest czymś co zawsze będzie nam się wymykać. W kontekście takich dyskusji sztuka może nabierać nowych znaczeń, może być odkrywana na nowo, przez co stawać się może sztuką jeszcze bardziej.

Poszło o piękno i fason. Otóż mój własny pogląd na sztukę opiera się na założeniu (być może niesłusznym, może nieuzasadnionym), że jest ona sposobem na poznanie świata. Jest sposobem na to alternatywnym względem nauki i religii, choć z tą jest w pewien sposób związana. Poznanie świata postrzegam jako ideał spełniany tworzeniem sztuki, uprawianiem nauki i poszukiwaniem Boga, czyli religią. Myślę, że w każdym przypadku punktem wyjścia i celem jest prawda. Prawdę przydałoby się w tym miejscu jakoś zdefiniować, jednak to zadanie ponad moje siły. Zresztą to czym tak naprawdę ona jest niezupełnie wiadomo, na tym polega cały jej urok i dlatego też wciąż jej szukamy. Prawda w jakiś intuicyjny sposób łączy się w ludzkiej świadomości z pięknem, zaś kłamstwo z brzydotą. Taką tezę można uzasadnić obszernym wykładem dotyczącym historii przedstawiania prawdy i piękna w sztuce. Kłamstwo jest domeną szatana, prawda domeną Boga. W tym kontekście ciekawe staje się zwłaszcza zwrócenie uwagi na oszukane piękno szatana. Szatan jako pół gad - półczłowiek w malarstwie renesansowym, jest częstym motywem.



Wedle koncepcji, którą proponuję, fason sztuki wyznacza stopień w jakim jest ona związana z prawdą. Podobnie jest z nauką, która z prawdą radzi sobie w zgoła odmienny sposób, mianowicie poprzez swoją żelazną metodologię. Uważam, że wielka sztuka zawsze jest szukaniem prawdy i piękna. Paradoksalnie (albo w oczywisty sposób), ukazywanie w sztuce brzydoty, zła, cierpienia, nędzy, leży w samy sercu takich poszukiwań. Dlatego współczesna sztuka abjektu bywa pełna fasonu. Ja na przykład posługuje się przedstawianą tu koncepcją sztuki, jako kluczem, kryterium przy ocenie rozmaitej twórczości. Ponieważ nie mamy w tym przypadku do czynienia z nauką, moje kryterium nie spełnia wymogów akademickich. Nie chciałbym sprowadzać swojej koncepcji do zbioru twierdzeń logicznych i na tej podstawie uznawać coś za fałsz lub prawdę.

Chcąc podać przykład twórczości współczesnej osadzonej w poszukiwaniach prawdy wskazałbym fotografie Nebredy. Oczywista dewiacja i ohydność epatująca z twórczości Nebredy pozwala nam przeżyć niebywały wstrząs. To zetknięcie ze światem szaleńca, który jest tak daleko pogrążony w obłędzie, że prawdopodobnie nigdy go nie zrozumiemy. Możemy go zamknąć w izolatce i szprycować go lekami, aż stanie się warzywem. Jednak on jest i chce nam coś pokazać! Trudno pisać o idei Nebredy, to sztuka w najwyższym stopniu schizofreniczna, lecz widać w niej istnienie upiornych zakamarków ludzkiej duszy. Fason.





Podobnie Witkin i fotografie martwych i poćwiartowanych ludzi. Wstrętne! Jednak prace Witkina zawierają w sobie coś więcej niż reportażowe zdjęcia zniszczonych zwłok, rodem z czasopisma „Zły”. Znowu dewiacja, tym razem nekrofilska. Znowu szok i protest, niczym odruch wymiotny przy połykaniu zgnilizny. W Witkinie zanurzamy się na chwilę i możemy poczuć lęk, bo niektóre kompozycję są ładne, fotografie mają swoją estetykę, swój czar. Stop!!! Przecież to okropne jak ja mogę się w tym nurzać?! Fason.



Podsumowując moją myśl – nie postrzegam sztuki jako umykającej wszystkim kategoriom. Musi ona być skrępowana jedynie wartościami prawdy i piękna, te są constans w sztuce każdej epoki. Sztuka abjektu pozwala poznawać piękno życia i świata zbliżając człowieka do najgorszych i najstraszniejszych odmętów jego istnienia, tych istniejących rzeczywiście i będących fantazją.

„Zmierzch prawdy ostatecznej.” Moim zdaniem jest równoznaczny z końcem sztuki, nauki i religii (są tacy, którzy to oficjalnie ogłaszają). W tym miejscu pragnę nawiązać również do tego fragmentu tekstu Łukasza, w którym pisze o ewolucji znaczeń słów. To rzeczywiście ciągły proces, który ma miejsce i dzisiaj być może trzeba na nowo zdefiniować terminy: sztuka, nauka, religia? Skoro odpada nam koncepcja prawdy ostatecznej, jest to konieczne! I stąd moje obawy. Zajmuje w tej sprawie jasne stanowisko, które określić można mianem konserwatywnego.

Ostatnio natknąłem się na przejaw podobnej opinii w książce Narkotyki, niemyte dusze: „Zanika na wszystkich punktach ambicja stworzenia czegoś doskonałego samego w sobie, chęć prawdziwego wysiłku i szczerości i dążenia do prawdy…” pisał o swoich obawach wobec sztuki współczesnej Witkacy.

„Podniecenie się własną formą”. Nie jestem kompetentny aby podjąć dyskusję nad formalizmem w sztuce i być może dlatego to co napisałem (w poprzednim tekście) nie znajdzie uzasadnienia. Chciałem po prostu zwrócić uwagę na to, że sztuka może tracić fason wynikający z poszukiwania prawdy, przez swoisty rodzaj skorumpowania własnym wyrazem. Staje się wtedy kreatywną zabawą przedmiotami i znaczeniami, bez głębi i przeżycia estetycznego. Posłużę się terminem psychologicznym – sztuka taka nie ma charakteru transgresyjnego (Józef Kozielecki, Psychotransgresjonizm), w tym sensie, że nie wnosi nowych jakości. Taka sztuka również jest twórczością, lecz w mojej opinii o mniejszym fasonie. Być może moja krytyka była w tym miejscu nietrafiona i przeoczyłem jakieś treści w dziełach Libery? To co napisałem było luźną i powierzchowną opinią, możliwe, że niesłuszną. Szlus.

Sztuki Libery nie nazwałem złą. Mało tego! Gdybym miał wybrać rzeczywistość, w której nie ma Libery i jego twórczości, to bym tego nie zrobił.

Sprawa dewiacji i kompleksu Edypa w sztuce Libery. Łukasz obalił moje farmazony. Spróbuję obronić jakieś resztki sensu mojej poprzedniej wypowiedzi. Dewiacja w sztuce zawsze była obecna. Zastanawiam się natomiast kiedy sztuka pokazuje dewiację i pozwala ją poznać, spróbować zrozumieć, a kiedy dewiacja wymyka się w niej spod kontroli. To wymknięcie nie musi być oczywistym złamaniem tabu, przegięciem struny, czymś nie do zaakceptowania. Przecież wspomniany na przykład Witkin tego dokonał. Wydaje mi się jednak, że w pełni świadomie i pod kontrolą charakterystyczną dla każdego artysty, który wysyła w świat jakiś przygotowany przez siebie komunikat. U Libery dostrzegłem (to subiektywne odczucia) treści, których nie zaplanował. Skojarzyły mi się pewne motywy przez niego podjęte, w sposób nieprzewidziany. Matka, kobieta, lalka, pielęgniarka. Poczułem jego ambiwalentny stosunek do tej sfery, do archetypu Animy. Poddałem to krytyce, którą uzasadniłbym podając cytat z Junga: „Artysta został zatopiony w zdrowych i zbawczych siłach zbiorowej psychiki (...) która użycza wspólnego rytmu całej ludzkiej egzystencji oraz pozwala jednostce na komunikowanie swoich uczuć i dążeń ludzkości jako całości. Tajemnica twórczości artystycznej i efektywności sztuki polega na powrocie do stanu partycypacji mistycznej, tj. do tego poziomu doświadczenia, na jakim znajduje się człowiek żyjący, nie zaś jednostka.” Pisał też, że „aspekt personalny jest w sztuce ograniczeniem, a nawet grzechem.” Wystawę Libery odebrałem jako ograniczoną właśnie w ten sposób, co wydało mi się godne skrytykowania o tyle, że artysta nie dał śladu jakoby się do tego przyznawał i był tego świadom.

Anima, którą odczytałem w twórczości Libery skojarzyła mi się z kompleksem Edypa. Nieświadomym pożądaniem nawet nie tyle własnej matki, co Animy, które objawiać się może w agresywnym i okrutnym, chociaż jakże wyrafinowanym jej potraktowaniu. Z takim odczuciem można się oczywiście nie zgadzać, sam nie jestem pewien czy mam rację. Brak postaci ojca postrzegam natomiast jako właśnie uzasadniający moją tezę o kompleksie Edypa. W swojej twórczości Libera mógł stworzyć świat gdzie on sam bezkonkurencyjnie dominuje nad matką… To po prostu pomysł, skojarzenie, nie chciałbym aby było odczytane jako krzywdzące dla artysty przez swoją fałszywość. Dopuszczam, że się po prostu w tamtym miejscu pomyliłem, zbłądziłem w interpretacji.

Nie potępiam Libery, chociaż Łukasz i inni czytelnicy mojego tekstu mogli tak mnie zrozumieć. Jadowity ton mojej wypowiedzi wziął się z ogólnej refleksji nad sztuką współczesną, że rozleniwia ludzi, zdejmuje z nich ciężar wstydu i jest optymistyczna wobec grzechu. Taka refleksja po prostu mnie naszła.

Grzech. W liturgii Kościoła termin ten oznacza stan oddalenia od Boga, czyli czyn, który prowadzi do oddalenia od Boga jako źródła życia. „Pismo Święte antropomorfizując Boga, określa grzesznikiem tego, który czyni zło w „oczach Bożych”. Grzech wprawdzie nie wyrządza krzywdy Bogu samemu, ale rani „serce Boga”, ponieważ jego skutki są dotkliwe dla tych, których On kocha.” (Ryszard Knapiński, Grzechy główne w nauce i tradycji średniowiecznego Kościoła, Warszawa 2006). Jak już wspominałem postrzegam religię, naukę i sztukę jako sposoby na poznanie świata. W tym kontekście dążenie do Boga, jest dążeniem do prawdy, a grzech nas od niej oddala.



Tolerowanie grzechu przez sztukę, to znaczy usprawiedliwianie grzesznych postępków ludzkich, jest schodzeniem z drogi poznania świata, drogi wiodącej do prawdy. Grzech taki popełnia na przykład sztuka propagandowa, której widmo unosi się nad każdą sztuką zaangażowaną. Sztuka polityczna jest zakłamywaniem rzeczywistości, jeżeli traktuje się ją jako narzędzie wpływu. Nie dostarcza ona przeżyć estetycznych ani katarktycznych. Nie ma charakteru transgresyjnego. Pragnę jeszcze zwrócić uwagę na pewną analogię pomiędzy „trzema wielkimi sposobami na poznanie świata”. W religii doświadcza się objawienia, lub przeżycia mistycznego. W nauce dokonuje się odkryć poprzez wgląd (Einsicht – psychologia Gestalt) i olśnienia. Sztuka daje nam prawdę poprzez przeżycie estetyczne (teoria Romana Ingardena) i katharsis.

Swoją krytykę Libery umieściłem w pewnym kontekście społecznym i tak naprawdę chodziło mi o skrytykowanie samego kontekstu. Chodzi oczywiście o sprawę parytetu. Dziękuję Łukaszowi oraz innym osobom, które zwróciły mi uwagę na obelżywy charakter mojej wypowiedzi. Przepraszam za to!
Jednak sprawa podłączania się lewicowych działaczy politycznych pod kontrowersyjną twórczość Libery jest z pewnością godna omówienia. Dlatego proponuję abyśmy na naszym blogu podjęli dyskusję na temat tego swoistego zaangażowania sztuki w sprawy bieżących wydarzeń polityczno-społecznych. Temat wydaje mi się o tyle ciekawy, że przecież trudno posądzać na przykład Liberę o świadome zaangażowanie swoją wystawą w sprawę parytetu.

Tekst opublikowany przeze mnie na blogu o tytule Libera w Zachęcie jest paszkwilem. Przyznaje się do tego. Napisałem go luźną ręką, nie zastanawiając się zbyt wiele. Przyznaje się też do tego, że odczuwałem dziwną podnietę wynikającą z możliwości obrażania innych ludzi, ich dokonań i poglądów. To wstydliwe wyznanie zamieszczam tutaj jako dowód na to, że sam uznałem swój tekścik za niegodny i nieprzyzwoity.

Na zakończenie zaproponuję rozpoczęcie dyskusji nad pytaniem o to, na ile sztuka może sobie pozwolić na nietolerowanie religii i jej koncepcji grzechu, aby wciąż pozostawała sztuką? Pytanie stawiam w kontekście kierunku obranego przez sztukę współczesną, którego kulminacją jest zanurzanie Jezusa w urynie ( Andres Serrano, 1993).


Obrazy zamieszczone w tekście w kolejności pojawiania się:
Hugo van der Goes "Upadek" około roku 1480
Raphael Santi "Adam i Ewa" pomiędzy 1509-1511 rokiem
Hieronim Bosch "Siedem grzechów głównych" około roku 1480

Stanisław A. Kieniewicz

czwartek, 24 grudnia 2009

Polemika

Wpis "Libera w Zachęcie" wywołał burzliwe spory, dotarło do nas wiele krytycznych komentarzy. Dziś przedstawiamy jeden z nich autorstwa Łukasza Hrynkiewicza. Zachęcamy do przesyłania kolejnych.



Można „sztuki współczesnej” (sztuki końca XX i początku XXI wieku, sztuki tworzonej w czasach nam współczesnych) nie lubić, można nawet nie uznawać, ale taki przywilej uzyskuje się dopiero po próbie zrozumienia jej. Nie trzeba składać hołdów artystom, którzy po raz kolejny, epatując brzydotą czy skandalem starają się zwrócić na siebie i swoją twórczość uwagę, ale nie można wyzywać ich sposobów wyrazu dlatego, że świat który prezentują okazuje się być niekompatybilny z naszym.

Można ubolewać, że w sztuce współczesnej nie są obecne kategorie „piękna i fasonu” (czymkolwiek jest ta druga) jednak tak już stało się z powodu historyczności czasu, że sama kategoria sztuki zaczyna być ograniczana coraz mniejszą liczbą innych kategorii. Na pewno jedną z ograniczających nie jest piękno. Krytykowanie jakiegoś konkretnego „dzieła sztuki” z powodu nie odnoszenia się do kategorii już nie koniecznej, jest krytykowaniem warunków ideowych w jakich tworzy artysta i, co za tym idzie, tak samo bezcelowe. Jest niezrozumieniem istoty sztuki i jej powiązań ze światem teorii, fantazmatów i zwykłego ludzkiego życia. Z tej samej argumentacji wychodząc, można krytykować sztukę antyczną za jej „klasyczność” czy sztukę średniowieczną za jej symboliczność. Życie człowieka starożytnego inne było niż życie ludzi średniowiecza – tak różni się i nasze życie od życia naszych antenatów. Inne są też granice sztuki. Można ubóstwiać alegorie średniowiecza czy wyszukanie formy antyku, a nie lubić poszerzenia granic sztuki, które nastąpiło około XIX wieku i wyjątkowo ekspansywne stało się w wieku XX. Jednak protesty przeciwko nim nie mają punktu zaczepienia, gdyż przedefiniowywanie zastałych instytucji, terminów, sposobów życia jest integralną częścią człowieka, odbywało się zawsze.


Człowiek obecnie dysponuje możliwością wyboru pomiędzy dwoma podejściami do życia doczesnego. Może wybierać między związaniem swojego działania z jakąś siłą metafizyczną, czasami nienamacalna tylko, i może uznać, że metafizyczność, która mu się jawi jako transcendentna, tak naprawdę jest wytworem samego człowieka. Konkretyzując – może wierzyć w Boga, a może uznać, że Bóg to idol (odwołując się do greckiego źródłosłowu aidolon), wyobrażenie ludzkich potrzeb i ludzkiej słabości. Przenosząc ten problem na grunt sztuki – artysta może trzymać się określonej wąsko formy i do niej tylko się odwoływać, może jednak też skorzystać z tego co przyniósł mu wiatr czasu. Nie można go jednak krytykować za dokonanie takiego a nie innego wyboru – w sytuacji gdy nastał „zmierzch prawdy ostatecznej” szaleństwem byłoby żądanie utrzymania jednej ideologi.

Natomiast krytyka sztuki (czy sposobu życia przecież też!)z punktu widzenia odzwierciedlania realiów, prawdziwości czy nawet utylitarnej przydatności jest całkowicie uprawniona i wręcz konieczna. Problemem bowiem staje się rola sztuki. W świecie gdzie wszystkim wolno wszytko, twórczość nie zamknięta żadnymi granicami staje się niezrozumiałą i obawiam się że też nieprzydatną. Ale granic tych obiektywnie nie ma i nie ma co nad tym ubolewać. Jedyne czym można się ratować to próbą znalezienia argumentu, dajmy na to, za malowaniem obrazów klasycyzujących zamiast przedstawianie masturbującego się mężczyzny. Ja takich argumentów wskazać nie jestem w stanie, myślę jednak, że one istnieją. Również odczuwam metafizyczny niepokój oglądając „sztukę” w wykonaniu Libery. A jest on spowodowany przez skupienie przez twórcę swojej artystycznej uwagi na rzeczach – wg mnie – jej niegodnych. Niestety, jeszcze raz powtórzę – nie ma argumentów na poparcie mojego sądu, bo argumenty te bardzo trudno zdobyć nie odwołując się do jakiejkolwiek innej instancji niż rozum ludzki. Na razie jednak nie znam takiej instancji. Być może jest to jedynie kwestia smaku i z czasem ze swojego sądu zrezygnuję. Albo, w co jednak wątpię, znajdę argumenty na jego obronę.

Tekst Staszka, natomiast, używa do krytyki twórczości Libery argumentów z zupełnie innego porządku. Poza odwoływaniem się do wspomnianej już kategorii piękna (a dokładniej do jego braku), które jest pojęciem względnym i relatywnym, nie tłumaczy czym piękno jest, i po co miałoby być. Może dla Autora oczywista jest konieczność istnienia piękna w sztuce, ale dla Libery widać niekoniecznie. I jeden sąd i drugi jest równie uprawniony. Dla jednego piękna jest zieleń, dla innego zieleń piękna nie jest, nie można powiedzieć, że ktoś tu jest w błędzie.

Kolejnym argumentem który brzmi jakby odnosił się do jakiegoś artysty-renegata jest zarzucenie Liberze „podniecenia się własną formą”. Nie jestem pewien czy Autor czuje się kompetentny, do oceny formy twórczości Libery, ale widać, ze taka próbę podjął – niestety znowu używając argumentów z innej rzeczywistości wyjętych – nie można mówić o jakimkolwiek „formalizmie” w sztuce współczesnej. Granice formy są bardzo szeroko rozstawione i Libera na pewno w nich się mieści. Jeżeli natomiast, pisząc forma Autor miał na myśli temat, treść dzieła (wskazuje na to odniesienie się do „formy lalki”, formy kobiecości” - w oczywisty sposób są to raczej toposy, materia, niż jakakolwiek forma. Zresztą później pisze o „motywie matki”) to, niestety, dopuścił się nadużycia terminologicznego. Jednak, sądzę, że można w tych miejscach, gdzie jest mowa o formie znaleźć pewien trop, rozszyfrować po części powód krytyki, której poddał Staszek twórczość Libery – nie podoba się Autorowi sposób przedstawiania świata (min. kobiet) wybrany przez Liberę. Zaznaczam wybrany, bo każdy człowiek stoi w dzisiejszych czasach przed koniecznością wyboru. Mi też się może nie podobać. Pani Krysi z Czechówka też. Tylko co z tego? No nic, to nie jest powód by nazwać sztukę „złą”. Uwielbiam Matejkę, mimo że nie przepadam za Chełmońskim – nigdy jednak nie uznałbym wyższości pierwszego nad drugim, bądź co gorsza, zdezawuował Chełmońskiego. Mieli całkowicie różne założenia formalne (sic!) i inna tematyka ich interesowała. Nie sądzę jednak by ktokolwiek starał się wykazywać wyższość jednej nad drugą.


Staszek boi się „że w dzisiejszych czasach słowa zmieniają swoje znaczenie”. Jestem w tym miejscu w stanie zgodzić się z Autorem – mi też to się nie podoba. Ale co z tego? Słowa zmieniały swoje znaczenie zawsze. Niech dobitnym przykładem będzie dupa, które to słowo na początku znaczyło dziura (źródłosłów pochodzi od dziupla), później ewoluowało do znaczenia bardzo wulgarnego przekleństwa, którego nie wypadało wypowiadać (podobnie jak pośladek, które to słowo jeszcze 70 lat temu było wyjątkowo niecenzuralne) a teraz jest niewzbudzającym większych emocji słowem języka potocznego (tak kategoryzują to słowo nowsze słowniki). Kiedyś nie wszyscy ludzie mieli te same prawa. Nie wszyscy mieli prawo do życia, mniejszość miała prawo do własności (właściwie wynikało to z wąsko rozumianej kategorii człowieka), Arystoteles pisał o człowieku niewolnym jako o żywym narzędziu.. Teraz prawo do szczęścia zostało wpisane w definicje człowieczeństwa, wraz z prawem do życia i samorealizacji. Definicje się zmieniają. Gdy czasem trafi do niej zasób, który nam nie odpowiada należy się zastanowić dlaczego nam nie odpowiada, nie dlaczego tam trafił, skoro trafił. Być może należy starać się podjąć jakieś działania by zmienić definicje, by na nią wpłynąć po raz kolejny, być może by zawężyć. Jednak próba obrażania się na zmieniony standard, nie uznawanie go w imię nie każdemu zrozumiałych wartości (bo skończył się czas wygodnego odnoszenia wszystkiego do jednej Prawdy) jest niestety przeciwskuteczna.

Znam prace, które mogłyby o wiele mocniej wskazywać na ewentualną „dewiacje” ich autora niż to wynikałoby z twórczości Libery – przynajmniej tej zaprezentowanej na omawianej wystawie. Trzymanie własnego penisa w reku, czy filmy z „pielęgnacji nad babcią” jak sam je nazywa artysta, nie wydają mi się przejawem dewiacji. Mogą co najwyżej być dla niektórych nieciekawe, niespełniające pewnych wartości, których się od sztuki wymaga. Jednak wtedy trzeba zaznaczyć jakich wartości się wymaga i co gorsza dlaczego właśnie takich.

Nie potrafię w ogóle odnaleźć analogii pomiędzy „nieprzepracowanym”, wg Staszka, kompleksem Edypa, a jego twórczością. Kompleks Edypa polega na odczuwania przez dziecko pożądania wobec matki i chęci zabicia ojca widzianego jako swojego rywala. Czy nieobecność w twórczości artysty figury ojca może świadczyć o kompleksie Edypa? Dodam jeszcze, że matka Libery obecna jest na jednym zdjęciu. Trzyma na nim aparat. Nawet najbardziej wiernemu wyznawcy Freuda trudno by chyba było znaleźć analogię między scena z tej fotografii a jakimkolwiek pociągiem seksualnym.

Jeżeli natomiast przez kompleks Edypa rozumie Autor pewnego rodzaju zawstydzenie, kompleks po prostu, który do tego powinien zachowywać pewne sfery naszego życia w ukryciu, to po pierwsze nie wiem po co do tego celu wskrzeszać Edypa, po drugie terminologia psychoanalityczna („przepracowanie”) wprowadza czytelnika w błąd. Takie rozumienie „kompleksu” nie wynika wprost z treści tekstu Staszka, jednak tylko wtedy pozostaje on zrozumiały. Rozumiem więc, że Autor domaga się, by w imię sprzeciwu wobec „grzechu lenistwa i przywar”(ale ale! proszę o definicję!) potępić Liberę... Żądanie co najmniej dziwne, jeżeli nie zostanie uargumentowane. Na razie nie zostało.

Autor stwierdza, że „dzisiaj artysta nie może być nietolerancyjny”. Nie wiem skąd ten sąd. Czyżby nie znał wielu jakże „nietolerancyjnych” artystów. Nie są to rodzynki. Bywają „nietolerancyjni” zarówno jeżeli chodzi o formę jak i o treść swojej sztuki. Bywają też artyści nietolerancyjni wobec innych nacji i ras, wobec innych religii i właśnie! nurtów w sztuce. Mamy pełne spektrum artystów. Nie wyobrażam sobie jak można zmusić artystów do „nietolerowania grzechu, lenistwa, przywary, dewiacji”. Proponuję najpierw próbę jednoznacznego zdefiniowania wyżej wymienionych pojęć. Obawiam się, że sama próba będzie karkołomna. To, że być może wolałbym kolejnego Wyspiańskiego z jego pastelowym światem, to kwestia mojego, subiektywnego gustu, upodobań. Jeżeli chciałbym kogoś do nich przekonać to jedyną drogą jest racjonalna argumentacja. Ja nie potrafię jej podać, z takiej pozycji więc nie ośmielę się krytykować twórczości Libery. Czy Staszek potrafi? Szczerze w to wątpię po przeczytaniu poniższej oceny. Być może należy starać się wpływać na jakość społecznych upodobań, to jedyne co można zrobić. Czeka jednak wtedy śmiałka konieczność jasnego stwierdzenia dlaczego jedną rzecz za lepszą a inną za gorszą uważa.

No i deser: parytet. Ponieważ inne osoby zostały wskazane imiennie do podjęcia tej kwestii ośmielę się tylko zauważyć, że można się z ideą wprowadzenia parytetów nie zgadzać, można wręcz uważać je za niepotrzebną i szkodliwą ale nie można obśmiewać ludzi, którzy uważają że im parytet się przydadzą i starają się w tym celu aktywizować społeczeństwo. Trzeba starać się znaleźć ludzi, którzy stwierdzą, że im parytet nie jest potrzebny, a być może i będzie szkodliwy. Nazywanie ludzi, którzy starają się realizować swoje postulaty „kretynami” jest obelżywe. Nazywanie kogokolwiek „kretynem” jest obelgą, a mściwe skierowanie takowej pod adresem swoich przeciwników ideologicznych jest obelgą prymitywną. Oczywiście nie bezprawną, jednak tak samo niepotrzebna nikomu jak wydłużający siusiaki „penis expander” (żeby skończyć porównaniem utrzymanym w duchu Staszka).
Łukasz Hrynkiewicz

wtorek, 22 grudnia 2009

Libera i Libera

"Kim jest artysta w dzisiejszym świecie?" pyta Antoni Libera. Powtórzmy to pytanie w kontekście omawianej wcześniej twórczości Zbigniewa Libery. (Zbieżność nazwisk przydaje naszym rozważaniom odrobinę surrealistycznego nastroju. Wprowadza również pewien niepokój związany z koncepcjami manichejskiego dualizmu.)


Zacytujmy: "Oświeceniowa nieufność wobec skostniałych porządków, jakoż postulat i wizja permanentnego postępu, wyrodziły się z kolei w nieustanną, sztucznie nakręcaną pogoń za nowością oraz w anarchistyczną tendencję do przekraczania coraz to większych tabu. Romantyczna idea indywidualizmu wreszcie i wywodząca się z niej apoteoza subiektywnego spojrzenia wyrodziły się w kult czczego egotyzmu i ekshibicjonizmu." Gdzie w diagnozie kreślonej przez Antoniego, autora "Madame" lokować można Zbigniewa, twórcę "Universal Penis Expander"?

piątek, 18 grudnia 2009

Libera w Zachęcie

Wczoraj wraz z przyjaciółmi odwiedziliśmy Galerię Zachęta, aby obejrzeć prace słynnego artysty – Libery.


Czarnobiała golizna, dużo genitaliów na fotkach bardzo artystycznie wyglądających i ogryzek w pochwie, a raczej (z przeproszeniem) w piździe.
Sztuka zboczenia i kompleksu, pełna lęków przed dobrem, pięknem i fasonem. Lęki te nie wydają mi się być zamierzoną treścią w twórczości artysty, a sprężyną, która wychodzi mu bokiem, bo za duże jego napięcie i podniecenie jego własną formą. Formą lalki, ideału piękności, sprzętu do rzeźbienia sylwetek, formą kobiecości. Takie współczesne formy, postępowe, świetnie podpatrzone, przecież „lego”! Skutecznie Libera zasiewa niepokój wokół tego wszystkiego.

Ja nie obawiam się manii powiększania penisów i hodowania młodych kulturystów. Nie boje się, że zaczną sprzedawać dzieciom klocki do budowania obozów koncentracyjnych. Boje się natomiast tego, że w dzisiejszych czasach słowa zmieniają swoje znaczenie, w dużej mierze za sprawą współczesnych artystów, zwłaszcza bazujących na prowokacji i kontrowersyjności. I tak u Libery kompleks Edypa, przestaje być kompleksem. Motyw matki pielęgniarki, w połączeniu z obrazami opieki nad starcami, których trzeba oczyszczać z ich gówna i moczu. Ten ambiwalentny stosunek do Matki i przez nią do kobiecego ciała widzianego jako lalki. Lalki, której trzeba ogolić krocze, bo nie wypada mieć owłosionego łona ładnej dziewczynce. Właśnie tu sprężyna wychodzi bokiem, bo kompleks, który jest i tak aż nader widoczny nie zostaje przepracowany a zamienia się w dewiację seksualną.

Dzisiaj artysta nie może być nietolerancyjny. Musi iść na czele tego tolerancyjnego pochodu. Dać ludziom ukojenie, zdjąć z nich ciężki krzyż religijności i życia w zgodzie z naukami proroków. Uczy tolerować grzech, lenistwo, przywarę, dewiację.
Pokazuje, że nie musimy już się silić na przyzwoitość i obyczaje, które uchodzić zaczynają za przesadzone, w jakiej postaci by nie były.
Gdyby Edyp żył w dzisiejszych czasach, nie mielibyśmy jego kompleksu. Mielibyśmy pewnie jego prawo. Edypa prawo do dewiacji. Bez wątpienia domagaliby się go ludzie głoszący chwałę tolerancji, sprawiedliwości i równości.

W Zachęcie zanim się rozebraliśmy i poszliśmy na wystawę, przede mną i Gustawem stanęła młoda uśmiechnięta dziewczyna, która zaprosiła nas do podpisania się pod koncepcją wprowadzenia parytetu dla kobiet w sejmie. Bardzo nas ucieszyło, że wreszcie mieliśmy okazję do zamanifestowania naszego stosunku do tego pomysłu. „Przecież to godzi w podstawy demokracji i zasady wolnego rynku!” Powiedział Gustaw nie pozostawiając oponentce zbyt dużego pola do manewru w jej próbach uargumentowania słuszności parytetu kobiet. Mina dziewczyny przybrała oburzony wyraz i zdawała się pytać nas - ale jak to?!

Dzień wcześniej rozmawiałem o sprawie z moim dziadkiem, który spytał „czemu zaraz nie zrobić parytetu kulawych?” Posłużyłem się tym tekstem, bo wydał mi się zabawny i wnet naskoczyła na mnie jakaś starsza pani, bardzo dynamiczna i butna w obejściu i jęła w agresywny sposób zadawać pytania: „a po co zaraz sprawę do absurdu sprowadzać?!" ; albo przedstawiać tezy: „Kobiety nie są dostatecznie reprezentowane w sejmie!” ; zapowiadała też: "My i tak ten parytet wprowadzimy!”.
Polemikę z samą ideologią tych kretynów mam nadzieję, że podejmie Gustaw lub Janek. Sam ograniczę się do skomentowania tego w ten sposób:

Jedno jest pewne. Zasadzają się w Zachęcie, gdzie pokazują gołe fiuty i prowokują obozami koncentracyjnymi zbudowanymi z lego, bo tam kręcą się typy, którym brak męstwa i przyzwoitości na tyle by powiedzieć: „to niegodne i nieprzyzwoite”. Lgną podniecać się sztuką Libery i są zachwyceni bo przy okazji mogą podpisać się jako zwolennicy parytetu kobiet w sejmie. Są postępowi jak sam „penis expander” Libery.

środa, 9 grudnia 2009

I jeszcze z cyklu "nowe słowa na nowy tydzień" (jak wiadomo tydzień zwykle zaczyna się nocą z wtorku na środę).

Związek morganatyczny
"(łac. [matrimonium ad] morganaticam - dosłownie [małżeństwo na] poranek; od staroniemieckiego morgan) – małżeństwo zawarte przez członka rodu arystokratycznego lub dynastii z osobą uznawaną za będącą niższego stanu, która poprzez związek ten nie zmienia swego stanu, tj. nie uzyskuje awansu społecznego, a potomstwo z tego związku nie ma praw do tytułów, funkcji i dóbr dziedziczonych w rodzinie małżonka wyższego stanem."

Vorlesungen über...

Polecamy cykl wykładów niemieckich filozofów organizowany przez IF UW. Szczególnie ciekawie zapowiada się wykład ósmy "Axel Honneth - Das Gewebe der Gerechtigkeit. Über die Grenzen des zeitgenössischen Prozeduralismus“.

Axel Honneth to szef Instytutu Badań Społecznych we Frankfurcie, czyli spadkobierca Maxa Horkheimera i uczeń Jurgena Habermasa. Karolina Wigura referuje spór w jaki Honneth wszedł ostatnio na łamach prasy z innym znanym niemieckim filozofem, Peterem Sloterdijkiem (swego czasu mocno promowanym w Polsce przez "Europę"). "Czy podatki mogą być przedmiotem dysputy filozoficznej? Okazuje się, że tak. Przynajmniej w obliczu kryzysu finansowego. I może pod warunkiem, że całość debaty rozgrywa się w Niemczech."

Warto wsłuchać się w ten spór, gdyż jego stawką jest przyszły kształt państwa niemieckiego, być może również całej nowej Europy. Przełożenie filozofii Sloterdijka na realną politykę Niemiec zdaje się być niemałe, niezależnie od tego czy zostanie on głównym ideologiem CDU. (A trzeba przyznać, że dzielnie na to pracował: "to wielkie i bardzo pozytywne zaskoczenie zobaczyć osobę o tak wyjątkowym talencie politycznym jak Angela Merkel na arenie politycznej, gdzie występują głównie kastraci. Merkel pokazuje wszystkim, że ciężka praca i całkowite poświęcenie się wyznaczonym celom wciąż jest możliwe.")
Dyskusje akademickie naszych sąsiadów już nieraz wpływały na losy Polski. Dopóki nasza debata publiczna nie dojrzała do tego poziomu, studiujmy niemieckich filozofów!

niedziela, 6 grudnia 2009

Zapewne Erich von Lhomond po powrocie do Niemiec świetnie odnalazł się w Sturmabteilung. Mógł tam kontynuować swą wojnę z bolszewikami. (Theodor Adorno: "totalizm i homoseksualizm idą w parze".) Błyskotliwą karierę weterana walk w Kurlandii przerwać musiały dopiero wydarzenia nocy z 29 na 30 VI 1934 roku. Jego wykrzywioną z bólu twarz można pewnie dojrzeć gdzieś w tłumie statystów u Viscontiego.

Znów strzały z litości?

piątek, 4 grudnia 2009

Der Fangschuss


Jutro o godzinie 18 w kinie Iluzjon:



"Kurlandia 1919 rok. Głównymi bohaterami filmu – prawdziwymi rycerzami, walczącymi, co prawda w przegranej sprawie, ale czyniącymi to z klasą i poczuciem dziejowej misji – są przedstawiciele kurlandzkiej arystokracji, którzy bronią się w pałacu, coraz bardziej zagrożonym przez „czerwonych”. Wszyscy mają świadomość końca, ale jednocześnie są bardzo przywiązani do konwencji, tradycji i obyczajów kastowych, jakby taki porządek miał trwać jeszcze przez wieki, a nie skończyć już jutro."