niedziela, 27 grudnia 2009

Dialektyka refleksji

W odpowiedzi na zarzuty:


Absolutnie zgadzam się z tym, że przywilej odrzucenia sztuki współczesnej przysługuje tym, którzy podjęli próbę jej zrozumienia. Jeżeli z mojego tekstu wynika, że takiej próby nigdy nie podjąłem i w związku z tym sztuki współczesnej nie uznaję, to jestem zmuszony zaprzeczyć i się obronić. Po zapoznaniu się z komentarzem Łukasza do mojego tekstu, odniosłem wrażenie, że zarzuca mi się w nim nieuzasadnione atakowanie artysty i nurtu, który reprezentuje. Istotnie, moja wypowiedź miała charakter atakujący i krytyczny, a argumenty (lub ich brak), którymi się posłużyłem widocznie były bardzo słabe. Zarzuty Łukasza bardzo mnie pobudziły i sprowokowały do podjęcia próby obronienia pewnych opinii, które przedstawiłem (tych, które obronić w ogóle się da – Łukasz miejscami bezapelacyjnie obalił moje sądy). Zanim do tego przystąpię wyjaśnić muszę drobne nieporozumienie - w moim tekście nigdzie nie przyznałem się do tego, że sztuki współczesnej nie uznaję, ani że jej nie lubię i w mojej opinii nie „wyzywałem” żadnych sposobów wyrazu, a po prostu je krytykowałem. Przejdźmy do sedna sprawy! Postaram się po kolei odpowiedzieć na te fragmenty tekstu Łukasza, z którymi czuje się na siłach podjąć dyskusję.

„Można ubolewać nad tym, że w sztuce współczesnej nie są obecne kategorie piękna i fasonu.” Myślę, że zaszło tu pewne nieporozumienie, wynikające z tego, że zupełnie nie wyjaśniłem co rozumiem przez piękno i fason. Gdy to zrobię jasne stanie się, że wcale nie uważam, aby obecność tych kategorii w najprostszym rozumieniu, była koniecznym warunkiem uznania czegoś za sztukę. Pragnę w tym miejscu zaprosić Łukasza do dyskusji, wymiany poglądów. Obaj z pewnością wiemy, że ewentualne spory na tym gruncie nie muszą być ostatecznie rozstrzygnięte, zwłaszcza, że ich temat, czyli istota sztuki jest czymś co zawsze będzie nam się wymykać. W kontekście takich dyskusji sztuka może nabierać nowych znaczeń, może być odkrywana na nowo, przez co stawać się może sztuką jeszcze bardziej.

Poszło o piękno i fason. Otóż mój własny pogląd na sztukę opiera się na założeniu (być może niesłusznym, może nieuzasadnionym), że jest ona sposobem na poznanie świata. Jest sposobem na to alternatywnym względem nauki i religii, choć z tą jest w pewien sposób związana. Poznanie świata postrzegam jako ideał spełniany tworzeniem sztuki, uprawianiem nauki i poszukiwaniem Boga, czyli religią. Myślę, że w każdym przypadku punktem wyjścia i celem jest prawda. Prawdę przydałoby się w tym miejscu jakoś zdefiniować, jednak to zadanie ponad moje siły. Zresztą to czym tak naprawdę ona jest niezupełnie wiadomo, na tym polega cały jej urok i dlatego też wciąż jej szukamy. Prawda w jakiś intuicyjny sposób łączy się w ludzkiej świadomości z pięknem, zaś kłamstwo z brzydotą. Taką tezę można uzasadnić obszernym wykładem dotyczącym historii przedstawiania prawdy i piękna w sztuce. Kłamstwo jest domeną szatana, prawda domeną Boga. W tym kontekście ciekawe staje się zwłaszcza zwrócenie uwagi na oszukane piękno szatana. Szatan jako pół gad - półczłowiek w malarstwie renesansowym, jest częstym motywem.



Wedle koncepcji, którą proponuję, fason sztuki wyznacza stopień w jakim jest ona związana z prawdą. Podobnie jest z nauką, która z prawdą radzi sobie w zgoła odmienny sposób, mianowicie poprzez swoją żelazną metodologię. Uważam, że wielka sztuka zawsze jest szukaniem prawdy i piękna. Paradoksalnie (albo w oczywisty sposób), ukazywanie w sztuce brzydoty, zła, cierpienia, nędzy, leży w samy sercu takich poszukiwań. Dlatego współczesna sztuka abjektu bywa pełna fasonu. Ja na przykład posługuje się przedstawianą tu koncepcją sztuki, jako kluczem, kryterium przy ocenie rozmaitej twórczości. Ponieważ nie mamy w tym przypadku do czynienia z nauką, moje kryterium nie spełnia wymogów akademickich. Nie chciałbym sprowadzać swojej koncepcji do zbioru twierdzeń logicznych i na tej podstawie uznawać coś za fałsz lub prawdę.

Chcąc podać przykład twórczości współczesnej osadzonej w poszukiwaniach prawdy wskazałbym fotografie Nebredy. Oczywista dewiacja i ohydność epatująca z twórczości Nebredy pozwala nam przeżyć niebywały wstrząs. To zetknięcie ze światem szaleńca, który jest tak daleko pogrążony w obłędzie, że prawdopodobnie nigdy go nie zrozumiemy. Możemy go zamknąć w izolatce i szprycować go lekami, aż stanie się warzywem. Jednak on jest i chce nam coś pokazać! Trudno pisać o idei Nebredy, to sztuka w najwyższym stopniu schizofreniczna, lecz widać w niej istnienie upiornych zakamarków ludzkiej duszy. Fason.





Podobnie Witkin i fotografie martwych i poćwiartowanych ludzi. Wstrętne! Jednak prace Witkina zawierają w sobie coś więcej niż reportażowe zdjęcia zniszczonych zwłok, rodem z czasopisma „Zły”. Znowu dewiacja, tym razem nekrofilska. Znowu szok i protest, niczym odruch wymiotny przy połykaniu zgnilizny. W Witkinie zanurzamy się na chwilę i możemy poczuć lęk, bo niektóre kompozycję są ładne, fotografie mają swoją estetykę, swój czar. Stop!!! Przecież to okropne jak ja mogę się w tym nurzać?! Fason.



Podsumowując moją myśl – nie postrzegam sztuki jako umykającej wszystkim kategoriom. Musi ona być skrępowana jedynie wartościami prawdy i piękna, te są constans w sztuce każdej epoki. Sztuka abjektu pozwala poznawać piękno życia i świata zbliżając człowieka do najgorszych i najstraszniejszych odmętów jego istnienia, tych istniejących rzeczywiście i będących fantazją.

„Zmierzch prawdy ostatecznej.” Moim zdaniem jest równoznaczny z końcem sztuki, nauki i religii (są tacy, którzy to oficjalnie ogłaszają). W tym miejscu pragnę nawiązać również do tego fragmentu tekstu Łukasza, w którym pisze o ewolucji znaczeń słów. To rzeczywiście ciągły proces, który ma miejsce i dzisiaj być może trzeba na nowo zdefiniować terminy: sztuka, nauka, religia? Skoro odpada nam koncepcja prawdy ostatecznej, jest to konieczne! I stąd moje obawy. Zajmuje w tej sprawie jasne stanowisko, które określić można mianem konserwatywnego.

Ostatnio natknąłem się na przejaw podobnej opinii w książce Narkotyki, niemyte dusze: „Zanika na wszystkich punktach ambicja stworzenia czegoś doskonałego samego w sobie, chęć prawdziwego wysiłku i szczerości i dążenia do prawdy…” pisał o swoich obawach wobec sztuki współczesnej Witkacy.

„Podniecenie się własną formą”. Nie jestem kompetentny aby podjąć dyskusję nad formalizmem w sztuce i być może dlatego to co napisałem (w poprzednim tekście) nie znajdzie uzasadnienia. Chciałem po prostu zwrócić uwagę na to, że sztuka może tracić fason wynikający z poszukiwania prawdy, przez swoisty rodzaj skorumpowania własnym wyrazem. Staje się wtedy kreatywną zabawą przedmiotami i znaczeniami, bez głębi i przeżycia estetycznego. Posłużę się terminem psychologicznym – sztuka taka nie ma charakteru transgresyjnego (Józef Kozielecki, Psychotransgresjonizm), w tym sensie, że nie wnosi nowych jakości. Taka sztuka również jest twórczością, lecz w mojej opinii o mniejszym fasonie. Być może moja krytyka była w tym miejscu nietrafiona i przeoczyłem jakieś treści w dziełach Libery? To co napisałem było luźną i powierzchowną opinią, możliwe, że niesłuszną. Szlus.

Sztuki Libery nie nazwałem złą. Mało tego! Gdybym miał wybrać rzeczywistość, w której nie ma Libery i jego twórczości, to bym tego nie zrobił.

Sprawa dewiacji i kompleksu Edypa w sztuce Libery. Łukasz obalił moje farmazony. Spróbuję obronić jakieś resztki sensu mojej poprzedniej wypowiedzi. Dewiacja w sztuce zawsze była obecna. Zastanawiam się natomiast kiedy sztuka pokazuje dewiację i pozwala ją poznać, spróbować zrozumieć, a kiedy dewiacja wymyka się w niej spod kontroli. To wymknięcie nie musi być oczywistym złamaniem tabu, przegięciem struny, czymś nie do zaakceptowania. Przecież wspomniany na przykład Witkin tego dokonał. Wydaje mi się jednak, że w pełni świadomie i pod kontrolą charakterystyczną dla każdego artysty, który wysyła w świat jakiś przygotowany przez siebie komunikat. U Libery dostrzegłem (to subiektywne odczucia) treści, których nie zaplanował. Skojarzyły mi się pewne motywy przez niego podjęte, w sposób nieprzewidziany. Matka, kobieta, lalka, pielęgniarka. Poczułem jego ambiwalentny stosunek do tej sfery, do archetypu Animy. Poddałem to krytyce, którą uzasadniłbym podając cytat z Junga: „Artysta został zatopiony w zdrowych i zbawczych siłach zbiorowej psychiki (...) która użycza wspólnego rytmu całej ludzkiej egzystencji oraz pozwala jednostce na komunikowanie swoich uczuć i dążeń ludzkości jako całości. Tajemnica twórczości artystycznej i efektywności sztuki polega na powrocie do stanu partycypacji mistycznej, tj. do tego poziomu doświadczenia, na jakim znajduje się człowiek żyjący, nie zaś jednostka.” Pisał też, że „aspekt personalny jest w sztuce ograniczeniem, a nawet grzechem.” Wystawę Libery odebrałem jako ograniczoną właśnie w ten sposób, co wydało mi się godne skrytykowania o tyle, że artysta nie dał śladu jakoby się do tego przyznawał i był tego świadom.

Anima, którą odczytałem w twórczości Libery skojarzyła mi się z kompleksem Edypa. Nieświadomym pożądaniem nawet nie tyle własnej matki, co Animy, które objawiać się może w agresywnym i okrutnym, chociaż jakże wyrafinowanym jej potraktowaniu. Z takim odczuciem można się oczywiście nie zgadzać, sam nie jestem pewien czy mam rację. Brak postaci ojca postrzegam natomiast jako właśnie uzasadniający moją tezę o kompleksie Edypa. W swojej twórczości Libera mógł stworzyć świat gdzie on sam bezkonkurencyjnie dominuje nad matką… To po prostu pomysł, skojarzenie, nie chciałbym aby było odczytane jako krzywdzące dla artysty przez swoją fałszywość. Dopuszczam, że się po prostu w tamtym miejscu pomyliłem, zbłądziłem w interpretacji.

Nie potępiam Libery, chociaż Łukasz i inni czytelnicy mojego tekstu mogli tak mnie zrozumieć. Jadowity ton mojej wypowiedzi wziął się z ogólnej refleksji nad sztuką współczesną, że rozleniwia ludzi, zdejmuje z nich ciężar wstydu i jest optymistyczna wobec grzechu. Taka refleksja po prostu mnie naszła.

Grzech. W liturgii Kościoła termin ten oznacza stan oddalenia od Boga, czyli czyn, który prowadzi do oddalenia od Boga jako źródła życia. „Pismo Święte antropomorfizując Boga, określa grzesznikiem tego, który czyni zło w „oczach Bożych”. Grzech wprawdzie nie wyrządza krzywdy Bogu samemu, ale rani „serce Boga”, ponieważ jego skutki są dotkliwe dla tych, których On kocha.” (Ryszard Knapiński, Grzechy główne w nauce i tradycji średniowiecznego Kościoła, Warszawa 2006). Jak już wspominałem postrzegam religię, naukę i sztukę jako sposoby na poznanie świata. W tym kontekście dążenie do Boga, jest dążeniem do prawdy, a grzech nas od niej oddala.



Tolerowanie grzechu przez sztukę, to znaczy usprawiedliwianie grzesznych postępków ludzkich, jest schodzeniem z drogi poznania świata, drogi wiodącej do prawdy. Grzech taki popełnia na przykład sztuka propagandowa, której widmo unosi się nad każdą sztuką zaangażowaną. Sztuka polityczna jest zakłamywaniem rzeczywistości, jeżeli traktuje się ją jako narzędzie wpływu. Nie dostarcza ona przeżyć estetycznych ani katarktycznych. Nie ma charakteru transgresyjnego. Pragnę jeszcze zwrócić uwagę na pewną analogię pomiędzy „trzema wielkimi sposobami na poznanie świata”. W religii doświadcza się objawienia, lub przeżycia mistycznego. W nauce dokonuje się odkryć poprzez wgląd (Einsicht – psychologia Gestalt) i olśnienia. Sztuka daje nam prawdę poprzez przeżycie estetyczne (teoria Romana Ingardena) i katharsis.

Swoją krytykę Libery umieściłem w pewnym kontekście społecznym i tak naprawdę chodziło mi o skrytykowanie samego kontekstu. Chodzi oczywiście o sprawę parytetu. Dziękuję Łukaszowi oraz innym osobom, które zwróciły mi uwagę na obelżywy charakter mojej wypowiedzi. Przepraszam za to!
Jednak sprawa podłączania się lewicowych działaczy politycznych pod kontrowersyjną twórczość Libery jest z pewnością godna omówienia. Dlatego proponuję abyśmy na naszym blogu podjęli dyskusję na temat tego swoistego zaangażowania sztuki w sprawy bieżących wydarzeń polityczno-społecznych. Temat wydaje mi się o tyle ciekawy, że przecież trudno posądzać na przykład Liberę o świadome zaangażowanie swoją wystawą w sprawę parytetu.

Tekst opublikowany przeze mnie na blogu o tytule Libera w Zachęcie jest paszkwilem. Przyznaje się do tego. Napisałem go luźną ręką, nie zastanawiając się zbyt wiele. Przyznaje się też do tego, że odczuwałem dziwną podnietę wynikającą z możliwości obrażania innych ludzi, ich dokonań i poglądów. To wstydliwe wyznanie zamieszczam tutaj jako dowód na to, że sam uznałem swój tekścik za niegodny i nieprzyzwoity.

Na zakończenie zaproponuję rozpoczęcie dyskusji nad pytaniem o to, na ile sztuka może sobie pozwolić na nietolerowanie religii i jej koncepcji grzechu, aby wciąż pozostawała sztuką? Pytanie stawiam w kontekście kierunku obranego przez sztukę współczesną, którego kulminacją jest zanurzanie Jezusa w urynie ( Andres Serrano, 1993).


Obrazy zamieszczone w tekście w kolejności pojawiania się:
Hugo van der Goes "Upadek" około roku 1480
Raphael Santi "Adam i Ewa" pomiędzy 1509-1511 rokiem
Hieronim Bosch "Siedem grzechów głównych" około roku 1480

Stanisław A. Kieniewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz