czwartek, 24 grudnia 2009

Polemika

Wpis "Libera w Zachęcie" wywołał burzliwe spory, dotarło do nas wiele krytycznych komentarzy. Dziś przedstawiamy jeden z nich autorstwa Łukasza Hrynkiewicza. Zachęcamy do przesyłania kolejnych.



Można „sztuki współczesnej” (sztuki końca XX i początku XXI wieku, sztuki tworzonej w czasach nam współczesnych) nie lubić, można nawet nie uznawać, ale taki przywilej uzyskuje się dopiero po próbie zrozumienia jej. Nie trzeba składać hołdów artystom, którzy po raz kolejny, epatując brzydotą czy skandalem starają się zwrócić na siebie i swoją twórczość uwagę, ale nie można wyzywać ich sposobów wyrazu dlatego, że świat który prezentują okazuje się być niekompatybilny z naszym.

Można ubolewać, że w sztuce współczesnej nie są obecne kategorie „piękna i fasonu” (czymkolwiek jest ta druga) jednak tak już stało się z powodu historyczności czasu, że sama kategoria sztuki zaczyna być ograniczana coraz mniejszą liczbą innych kategorii. Na pewno jedną z ograniczających nie jest piękno. Krytykowanie jakiegoś konkretnego „dzieła sztuki” z powodu nie odnoszenia się do kategorii już nie koniecznej, jest krytykowaniem warunków ideowych w jakich tworzy artysta i, co za tym idzie, tak samo bezcelowe. Jest niezrozumieniem istoty sztuki i jej powiązań ze światem teorii, fantazmatów i zwykłego ludzkiego życia. Z tej samej argumentacji wychodząc, można krytykować sztukę antyczną za jej „klasyczność” czy sztukę średniowieczną za jej symboliczność. Życie człowieka starożytnego inne było niż życie ludzi średniowiecza – tak różni się i nasze życie od życia naszych antenatów. Inne są też granice sztuki. Można ubóstwiać alegorie średniowiecza czy wyszukanie formy antyku, a nie lubić poszerzenia granic sztuki, które nastąpiło około XIX wieku i wyjątkowo ekspansywne stało się w wieku XX. Jednak protesty przeciwko nim nie mają punktu zaczepienia, gdyż przedefiniowywanie zastałych instytucji, terminów, sposobów życia jest integralną częścią człowieka, odbywało się zawsze.


Człowiek obecnie dysponuje możliwością wyboru pomiędzy dwoma podejściami do życia doczesnego. Może wybierać między związaniem swojego działania z jakąś siłą metafizyczną, czasami nienamacalna tylko, i może uznać, że metafizyczność, która mu się jawi jako transcendentna, tak naprawdę jest wytworem samego człowieka. Konkretyzując – może wierzyć w Boga, a może uznać, że Bóg to idol (odwołując się do greckiego źródłosłowu aidolon), wyobrażenie ludzkich potrzeb i ludzkiej słabości. Przenosząc ten problem na grunt sztuki – artysta może trzymać się określonej wąsko formy i do niej tylko się odwoływać, może jednak też skorzystać z tego co przyniósł mu wiatr czasu. Nie można go jednak krytykować za dokonanie takiego a nie innego wyboru – w sytuacji gdy nastał „zmierzch prawdy ostatecznej” szaleństwem byłoby żądanie utrzymania jednej ideologi.

Natomiast krytyka sztuki (czy sposobu życia przecież też!)z punktu widzenia odzwierciedlania realiów, prawdziwości czy nawet utylitarnej przydatności jest całkowicie uprawniona i wręcz konieczna. Problemem bowiem staje się rola sztuki. W świecie gdzie wszystkim wolno wszytko, twórczość nie zamknięta żadnymi granicami staje się niezrozumiałą i obawiam się że też nieprzydatną. Ale granic tych obiektywnie nie ma i nie ma co nad tym ubolewać. Jedyne czym można się ratować to próbą znalezienia argumentu, dajmy na to, za malowaniem obrazów klasycyzujących zamiast przedstawianie masturbującego się mężczyzny. Ja takich argumentów wskazać nie jestem w stanie, myślę jednak, że one istnieją. Również odczuwam metafizyczny niepokój oglądając „sztukę” w wykonaniu Libery. A jest on spowodowany przez skupienie przez twórcę swojej artystycznej uwagi na rzeczach – wg mnie – jej niegodnych. Niestety, jeszcze raz powtórzę – nie ma argumentów na poparcie mojego sądu, bo argumenty te bardzo trudno zdobyć nie odwołując się do jakiejkolwiek innej instancji niż rozum ludzki. Na razie jednak nie znam takiej instancji. Być może jest to jedynie kwestia smaku i z czasem ze swojego sądu zrezygnuję. Albo, w co jednak wątpię, znajdę argumenty na jego obronę.

Tekst Staszka, natomiast, używa do krytyki twórczości Libery argumentów z zupełnie innego porządku. Poza odwoływaniem się do wspomnianej już kategorii piękna (a dokładniej do jego braku), które jest pojęciem względnym i relatywnym, nie tłumaczy czym piękno jest, i po co miałoby być. Może dla Autora oczywista jest konieczność istnienia piękna w sztuce, ale dla Libery widać niekoniecznie. I jeden sąd i drugi jest równie uprawniony. Dla jednego piękna jest zieleń, dla innego zieleń piękna nie jest, nie można powiedzieć, że ktoś tu jest w błędzie.

Kolejnym argumentem który brzmi jakby odnosił się do jakiegoś artysty-renegata jest zarzucenie Liberze „podniecenia się własną formą”. Nie jestem pewien czy Autor czuje się kompetentny, do oceny formy twórczości Libery, ale widać, ze taka próbę podjął – niestety znowu używając argumentów z innej rzeczywistości wyjętych – nie można mówić o jakimkolwiek „formalizmie” w sztuce współczesnej. Granice formy są bardzo szeroko rozstawione i Libera na pewno w nich się mieści. Jeżeli natomiast, pisząc forma Autor miał na myśli temat, treść dzieła (wskazuje na to odniesienie się do „formy lalki”, formy kobiecości” - w oczywisty sposób są to raczej toposy, materia, niż jakakolwiek forma. Zresztą później pisze o „motywie matki”) to, niestety, dopuścił się nadużycia terminologicznego. Jednak, sądzę, że można w tych miejscach, gdzie jest mowa o formie znaleźć pewien trop, rozszyfrować po części powód krytyki, której poddał Staszek twórczość Libery – nie podoba się Autorowi sposób przedstawiania świata (min. kobiet) wybrany przez Liberę. Zaznaczam wybrany, bo każdy człowiek stoi w dzisiejszych czasach przed koniecznością wyboru. Mi też się może nie podobać. Pani Krysi z Czechówka też. Tylko co z tego? No nic, to nie jest powód by nazwać sztukę „złą”. Uwielbiam Matejkę, mimo że nie przepadam za Chełmońskim – nigdy jednak nie uznałbym wyższości pierwszego nad drugim, bądź co gorsza, zdezawuował Chełmońskiego. Mieli całkowicie różne założenia formalne (sic!) i inna tematyka ich interesowała. Nie sądzę jednak by ktokolwiek starał się wykazywać wyższość jednej nad drugą.


Staszek boi się „że w dzisiejszych czasach słowa zmieniają swoje znaczenie”. Jestem w tym miejscu w stanie zgodzić się z Autorem – mi też to się nie podoba. Ale co z tego? Słowa zmieniały swoje znaczenie zawsze. Niech dobitnym przykładem będzie dupa, które to słowo na początku znaczyło dziura (źródłosłów pochodzi od dziupla), później ewoluowało do znaczenia bardzo wulgarnego przekleństwa, którego nie wypadało wypowiadać (podobnie jak pośladek, które to słowo jeszcze 70 lat temu było wyjątkowo niecenzuralne) a teraz jest niewzbudzającym większych emocji słowem języka potocznego (tak kategoryzują to słowo nowsze słowniki). Kiedyś nie wszyscy ludzie mieli te same prawa. Nie wszyscy mieli prawo do życia, mniejszość miała prawo do własności (właściwie wynikało to z wąsko rozumianej kategorii człowieka), Arystoteles pisał o człowieku niewolnym jako o żywym narzędziu.. Teraz prawo do szczęścia zostało wpisane w definicje człowieczeństwa, wraz z prawem do życia i samorealizacji. Definicje się zmieniają. Gdy czasem trafi do niej zasób, który nam nie odpowiada należy się zastanowić dlaczego nam nie odpowiada, nie dlaczego tam trafił, skoro trafił. Być może należy starać się podjąć jakieś działania by zmienić definicje, by na nią wpłynąć po raz kolejny, być może by zawężyć. Jednak próba obrażania się na zmieniony standard, nie uznawanie go w imię nie każdemu zrozumiałych wartości (bo skończył się czas wygodnego odnoszenia wszystkiego do jednej Prawdy) jest niestety przeciwskuteczna.

Znam prace, które mogłyby o wiele mocniej wskazywać na ewentualną „dewiacje” ich autora niż to wynikałoby z twórczości Libery – przynajmniej tej zaprezentowanej na omawianej wystawie. Trzymanie własnego penisa w reku, czy filmy z „pielęgnacji nad babcią” jak sam je nazywa artysta, nie wydają mi się przejawem dewiacji. Mogą co najwyżej być dla niektórych nieciekawe, niespełniające pewnych wartości, których się od sztuki wymaga. Jednak wtedy trzeba zaznaczyć jakich wartości się wymaga i co gorsza dlaczego właśnie takich.

Nie potrafię w ogóle odnaleźć analogii pomiędzy „nieprzepracowanym”, wg Staszka, kompleksem Edypa, a jego twórczością. Kompleks Edypa polega na odczuwania przez dziecko pożądania wobec matki i chęci zabicia ojca widzianego jako swojego rywala. Czy nieobecność w twórczości artysty figury ojca może świadczyć o kompleksie Edypa? Dodam jeszcze, że matka Libery obecna jest na jednym zdjęciu. Trzyma na nim aparat. Nawet najbardziej wiernemu wyznawcy Freuda trudno by chyba było znaleźć analogię między scena z tej fotografii a jakimkolwiek pociągiem seksualnym.

Jeżeli natomiast przez kompleks Edypa rozumie Autor pewnego rodzaju zawstydzenie, kompleks po prostu, który do tego powinien zachowywać pewne sfery naszego życia w ukryciu, to po pierwsze nie wiem po co do tego celu wskrzeszać Edypa, po drugie terminologia psychoanalityczna („przepracowanie”) wprowadza czytelnika w błąd. Takie rozumienie „kompleksu” nie wynika wprost z treści tekstu Staszka, jednak tylko wtedy pozostaje on zrozumiały. Rozumiem więc, że Autor domaga się, by w imię sprzeciwu wobec „grzechu lenistwa i przywar”(ale ale! proszę o definicję!) potępić Liberę... Żądanie co najmniej dziwne, jeżeli nie zostanie uargumentowane. Na razie nie zostało.

Autor stwierdza, że „dzisiaj artysta nie może być nietolerancyjny”. Nie wiem skąd ten sąd. Czyżby nie znał wielu jakże „nietolerancyjnych” artystów. Nie są to rodzynki. Bywają „nietolerancyjni” zarówno jeżeli chodzi o formę jak i o treść swojej sztuki. Bywają też artyści nietolerancyjni wobec innych nacji i ras, wobec innych religii i właśnie! nurtów w sztuce. Mamy pełne spektrum artystów. Nie wyobrażam sobie jak można zmusić artystów do „nietolerowania grzechu, lenistwa, przywary, dewiacji”. Proponuję najpierw próbę jednoznacznego zdefiniowania wyżej wymienionych pojęć. Obawiam się, że sama próba będzie karkołomna. To, że być może wolałbym kolejnego Wyspiańskiego z jego pastelowym światem, to kwestia mojego, subiektywnego gustu, upodobań. Jeżeli chciałbym kogoś do nich przekonać to jedyną drogą jest racjonalna argumentacja. Ja nie potrafię jej podać, z takiej pozycji więc nie ośmielę się krytykować twórczości Libery. Czy Staszek potrafi? Szczerze w to wątpię po przeczytaniu poniższej oceny. Być może należy starać się wpływać na jakość społecznych upodobań, to jedyne co można zrobić. Czeka jednak wtedy śmiałka konieczność jasnego stwierdzenia dlaczego jedną rzecz za lepszą a inną za gorszą uważa.

No i deser: parytet. Ponieważ inne osoby zostały wskazane imiennie do podjęcia tej kwestii ośmielę się tylko zauważyć, że można się z ideą wprowadzenia parytetów nie zgadzać, można wręcz uważać je za niepotrzebną i szkodliwą ale nie można obśmiewać ludzi, którzy uważają że im parytet się przydadzą i starają się w tym celu aktywizować społeczeństwo. Trzeba starać się znaleźć ludzi, którzy stwierdzą, że im parytet nie jest potrzebny, a być może i będzie szkodliwy. Nazywanie ludzi, którzy starają się realizować swoje postulaty „kretynami” jest obelżywe. Nazywanie kogokolwiek „kretynem” jest obelgą, a mściwe skierowanie takowej pod adresem swoich przeciwników ideologicznych jest obelgą prymitywną. Oczywiście nie bezprawną, jednak tak samo niepotrzebna nikomu jak wydłużający siusiaki „penis expander” (żeby skończyć porównaniem utrzymanym w duchu Staszka).
Łukasz Hrynkiewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz