poniedziałek, 25 stycznia 2010

Fason

"Pewnego sierpniowego ranka 1849 roku (daty nie jestem pewien i nie sposób jej ustalić) Charles Baudelaire, obudziwszy się po wieczerzy dżemowej, wyszedł z Hôtel Pimodan na nabrzeże i skręcił w lewo, ku Mostowi (Krzysztofa) Marii (Pont Marie). Ubrany był w szarą bluzę robotnika, przykrótkie portki, a drżące dłonie ukrył w czerwonych rękawiczkach. Po dojściu do Mostu Marii skręcił jeszcze raz w lewo i na ulicy Dwóch Mostów wszedł do apteki (istniejącej do dzisiaj). Powiedział, że zamordował ojca, zjadł mózg noworodka i zażądał zrobienia lewatywy."
Krzysztof Rutkowski @ Kultura Liberalna

wtorek, 19 stycznia 2010

Vollzugszusammenhang

Jarosław Marek Rymkiewicz
Zima w Milanówku

I korzeń sosny i ten wrzosu
Pod śniegiem dobrze jest ukryty
W ogrodzie zima tańczy boso
Biała - jak białe greckie mity

Na szafie siedzi kot uczony
I czyta Sein und Zeit od końca
Przez ogród lecą trzy gawrony
Widać krwawiący zachód słońca

Zima - to okręt Dionizosa
Zima - to prześwit Heideggera
Zima - jest jak Ariadna bosa
Zima - jak grecki bóg umiera

Ten wierszyk pisał mój kolega
Ów kot uczony spod sufitu
Sosenki wrzosy krew na śniegu
To Milanówek - w mgle prabytu.




Podręczny słownik:
die Verbogenheit - skrytość
"Różnicowanie się bytu i bycia odbywa się więc przez skrywanie się bycia. (...) Skrytość jest medium mediacji, jaką jest różnica ontologiczna." *

die Lichtung - prześwit
"Prześwit oznacza rozjaśnić, zwolnić kotwicę, karczować [...] Nie znaczy to, że tam, gdzie prześwit przejaśnia, wo die Lichtung lichtet, jest jasno. To, co przejaśnione, to to, co wolne, otwarte, i zarazem przejaśnione tego co się skrywa. Nie wolno nam rozumieć prześwitu od strony światła (...) Ciemność jest wprawdzie bezświetlna, ale rozjaśniona." *

In-der-Welt-sein - bycie-w-świecie
"Jestestwo jako bycie-w-świecie może czekać wiele rzeczy. Charakter czegoś, co nas czeka, sam w sobie nie wyróżnia śmierci. Przeciwnie: także ta interpretacja mogłaby sugerować, że śmierć trzeba pojmować w sensie czekającego nas zdarzenia napotykanego w otoczeniu. Czekać nas może np. burza, przebudowa domu, wizyta przyjaciela — a zatem byt, który jest obecny, poręczny albo jest-tu-oto-wespół. Bycia tego rodzaju nie ma czekająca śmierć." **

der Tod - śmierć
"Śmierć jest możliwością bycia, którą zawsze musi podjąć samo jestestwo. Wraz ze śmiercią samo jestestwo zbliża się w swej najbardziej własnej możności bycia. W tej możliwości jestestwu chodzi wprost o swe bycie-w-świecie. Jego śmierć jest możliwością możności-niebycia-już-tu-oto." **

Miasto-ogród - Milanówek
"Osoby osiedlające się tu znajdują w Milanówku wszelkie niezbędne udogodnienia, miejscowa centrala telefoniczna ma bezpośrednie połączenia międzymiastowe i międzynarodowe. Istnieją dogodne połączenia z Warszawą koleją lub autobusem; właścicielom samochodów umożliwiają dojazdy dwa połączenia drogowe; dodatkowo istnieją łatwe dojazdy do szosy poznańskiej i trasy katowickiej. ***

Łącznik
"Zasadnie wskazywać by można na decydującą rolę, jaką u Heideggera odgrywa (...) łącznik w wyrażeniach typu bycie-w-świecie czy bycie-tu-oto - łącznik jest bowiem najbardziej dialektycznym spośród znaków przestankowych, łączy bowiem jedynie o tyle, o ile oddziela." ****

* - Krzysztof Michalski "Heidegger i filozofia współczesna"
** - Martin Heidegger "Bycie i czas"
*** - Oficjalna strona Milanówka
**** - Giorgio Agamben "Czas, który zostaje"

środa, 13 stycznia 2010

Niemcy w czasach kryzysu

George Friedman w swojej szeroko komentowanej książce „Następne 100 lat”, która pojawiła się w polskich księgarniach pod koniec ubiegłego roku, przewiduje w przyszłości kryzys państw Europy Zachodniej. Jako jego główną przyczynę wymienia funkcjonujący w nich nieefektywny, socjalistyczny model gospodarki. Do przypuszczeń Amerykanina należy oczywiście podchodzić z pewnym dystansem jednak w tym kontekście można zadać sobie pytanie czy coraz częściej płonące samochody w Berlinie Wschodnim nie są przypadkiem owego, ewentualnego kryzysu początkiem?

Scena polityczna w Niemczech coraz wyraźniej zaczyna dzielić się na dwa bloki. Na pierwszy z nich składają się partie obecnie rządzącej koalicji: CSU, CDU oraz FDP. Do drugiego zaliczają się socjaldemokratyczna SPD, postkomunistyczna Die Linke oraz Partia Zielonych. Z pewnością pozytywnie nastrajać może wzrost znaczenia FDP z Guido Westerwelle na czele, domagającej się liberalizacji niemieckiej gospodarki. Uzyskała ona w ostatnich wyborach ponad 6 milionów głosów. Jednak równocześnie coraz bardziej niepokojący wydaje się fakt, iż coraz większą rolę odgrywać zaczynają partie postkomunistów i zielonych, które raczej trudno określić jako dojrzałe i odpowiedzialne.

Czy, jeżeli w następnych wyborach partie lewicowe razem z Partią Zielonych otrzymają większość głosów, SPD ponownie wybierze sobie za koalicjanta chrześcijańskich demokratów, czy też postanowi zawrzeć sojusz z postkomunistami i „zielonymi”? To drugie rozwiązanie wydaje się niestety już dzisiaj bardziej prawdopodobne. U socjaldemokratów coraz większe znaczenie zaczyna odgrywać lewicowe skrzydło partii, reprezentowane między innymi przez takie osoby jak 39-letnia Andrea Nahles, mianowana dwa miesiące temu sekretarzem generalnym partii lub Franziska Drohsel, obecna przewodnicząca młodzieżówki SPD. Druga z wymienionych 29-letnia Drohsel do czasu objęcia zajmowanego aktualnie w strukturach partii stanowiska należała także do organizacji Rote Hilfe, wspierającej lewackich aktywistów na wypadek konfliktu z policją lub prawem. Pomimo młodego wieku nie bała się otwarcie skrytykować kierownictwa SPD, za niedostatecznie lewicowy program, co doprowadziło jej zdaniem do klęski w wyborach. Zarówno dla niej jak i dla Andrei Nahles ewentualna współpraca z postkomunistami nie stanowiłaby żadnego problemu.

(Prezentująca się sympatycznie Franziska Drohsel)

Następne rozstrzygnięcia na niemieckiej scenie politycznej dopiero za cztery lata, jednak już teraz można przewidywać, iż w przypadku wygranej lewicy, przyszłość Republiki Federalnej Niemiec rysuje się w dość ciemnych barwach …a raczej w czerwonych.
Gustaw Poleszak

wtorek, 12 stycznia 2010

Próba sił

Z różnych stron napływają informacje jakoby polityczne napięcia w Niemczech dojrzewały do wybuchu. Socjolog Ulrich Beck (w Polsce znany głównie z opublikowanego przez wydawnictwo Scholar "Społeczeństwa ryzyka") w wywiadzie dla "Zeit Online" twierdzi, że konsekwencją załamania gospodarczego będą pogłębiające się podziały i postępujące społeczne rozwarstwienie. Diagnozując ład jaki utrwalił się po kryzysie profesor Uniwersytetu Monachijskiego mówi o socjalizmie dla bogatych i neoliberalizmie dla biednych. Na 2010 rok Beck zapowiada falę masowych strajków w Niemczech, głównie wśród pracowników sektora publicznego. Jego zdaniem najlepszym rozwiązaniem tej sytuacji byłoby prowadzenie bardziej kosmopolitycznej polityki gospodarczej i silniejsza integracja unijna, aż do niezbędnego "przełamania klatki państwa narodowego".

Rzeczpospolita pisze o problemie lewackiego terroryzmu:
"Niemal co noc w niemieckich miastach płoną drogie samochody. W Hamburgu zamaskowani demonstranci zaatakowali na początku grudnia jeden z komisariatów, wybijając szyby i podpalając dwa policyjne auta. Podobny los spotkał kilka samochodów służb celnych. Grupy lewicowych ekstremistów obrzucają pojemnikami z farbą budynki rządowe."
Można oczywiście spierać się o definicje. Czy rzeczywiście mamy do czynienia z terrorem czy mowa jedynie o pladze bandytyzmu? A może to uświęcona cierpieniami światowego proletariatu rewolucyjna przemoc? Niewątpliwie jednak duże wrażenie robi strona www.brennende-autos.de. Rejestruje ona przypadki podpalania samochodów w Berlinie (w 2009 było ich aż 216).



Kiedy podobnych niepokojów doczekamy się i u nas? Czy możemy spodziewać się, że w 2010 roku, roku wyborczym, wyrośnie w Polsce nowy trybun ludowy, który poprowadzi masy niezadowolonych i zaczynając od strajków, przez podpalanie samochodów doprowadzi nas do nowego wspaniałego świata? Kogoś kto zgilotynuje prezydenta, prymasa i premiera by "zrzucić kajdany i rwać kwiaty żywe", by wszystkim, niezależnie od płci i orientacji, sprzedawać piwo za jedyne siedem złotych.

sobota, 9 stycznia 2010

Polecamy

W ramach zachęty do refleksji nad sztuką współczesną oraz jej kontekstem historycznym zapraszamy na:

"Spotkanie towarzyszące wystawie „Allan Sekula. Polonia i inne opowieści” poprowadzą fotografowie:
Jakub Certowicz i Jędrzej Sokołowski / FLATTENIMAGE"


Polecamy również bloga www.niebonabetonie.blogspot.com (rodzinne koligacje nie bez znaczenia).

środa, 6 stycznia 2010

W jaki sposób należy zabierać głos

To, co z jednej strony zostało nazwane „polemiką” z innej zaś „zarzutem” było w istocie próbą namysłu nad tym, w jaki sposób należy we współczesnym świecie zabierać głos. Dla wszystkich jest oczywiste, że najbardziej słyszalni są ci, co krzyczą głośno (ba! w większości przypadków tylko ich słychać) nie ważne już co krzyczą. Nie ważne nawet czy mają cokolwiek do przekazania. Doskonale rozumiem potrzebę – sam jej nie rzadko ulegam - „obrażania” czy może „dokuczania” innym ludziom. Szczególnie kiedy są to moi znajomi, i wierząc w ich inteligencję mam nadzieję, że nie odbiorą „obelg” personalnie. Raczej jako bodziec do przegrupowania szarych komórek.

Tak też potraktowałem poniższy tekst Stanisława. Z jedną różnicą: bardzo bliska jest mi idea ustanowienia w pojmowaniu świata jakiegoś porządku, zaopatrzenia mechanizmu interpretacyjnego w jakąś determinantę ważnościową. Niestety, większość tych, którzy mają podobny cel z moim nazywani są „oszołomami”. Chciałoby się powiedzieć – na własna prośbę. Nie potrafią zrozumieć, a może nie potrafią się zgodzić ze zmianą która JUŻ NASTAŁA. A podejmując działania lekceważące tę zmianę sprawiają, że są one przeciwskuteczne. Dlatego, mimo że forma, która przyjął Stanisław nie jest mi obca, zabolała mnie ona, bo odbiera nam legitymację racjonalną. Na pewno jest wyrazista i głośna, ale czy to jest cena, która warto zapłacić za popularność (z resztą ciągle jeszcze, niepewną)? Moim zdaniem nie. Lekkomyślnym byłoby utracić prawo głosu przez przypadkowe pohukiwania.

Spróbuje teraz pokrótce odnieść się do paru, z wielu problemów poruszonych przez Stanisława.

Oczywiście, że tematyka prac Nebredy czy Witkina, ich określoność formy, chciało by się powiedzieć „przewidywalność” sprawia, że są to autorzy bardziej zjadliwi dla klasycyzującego oka. Należy jednak zadać sobie pytanie – czy „fason” ten jest konieczny? Czy to nie jest ten samo rodzaj brzydoty, ta sama „dewiacyjność”, którą można spotkać choćby u Libery? W czym oni są lepsi?

„Zmierzch prawdy ostatecznej” jest niestety faktem, przed którym można się bronić dopiero uświadomiwszy go sobie. Można ślubować wiarę nowemu (swojemu) systemowi ale tylko, jeżeli przyznamy przed sobą, że dokonaliśmy arbitralnego wyboru. Różne systemy (religijne) różnie się przed tym bronią – chrześcijaństwo uznaje, że niezależnie czy się wierzy w Boga będąc prawosławnym, czy mahometaninem trafi się do nieba, jeżeli będzie się dobrym człowiekiem. Islam natomiast utrzymuje że będąc chrześcijaninem... raczej do nieba się nie trafi. Odbiera nam prawo do 72 hurys w Dżannahu. Gdy nasza, europejska, chrześcijańska kultura wycofuje się z żądań uniwersalizmu, gdzie można szukać „prawdy ostatecznej”? Tylko w sobie, tylko na własnych warunkach.

I tak Stanisław ma całkowita rację pisząc, że słowa odnoszące się do sztuki i religii wymagają ponownego zdiagnozowania i podania współcześnie użytecznych ich definicji. Problemem pozostaje jak to zrobić w świetle braku stałego odniesienia, braku „prawdy
ostatecznej”.

Dokładnie tak samo rzecz się ma z poczuciem grzechu i „dewiacji”. Ponieważ Stanisław określił siebie, jako przemawiającego zza konserwatywnego arsenału znaczeń, myślę, że jestem w stanie domyślić się co uważa za grzech i dewiację. Obawiam się jednak, że gdyby doszło do konfrontacji między Stanisławem i ludźmi tak jak on rozumiejącymi te terminy, a reszta świata, grupa Stanisława okazałby się jedną z milionów małych grupek – w żaden sposób nie wyróżniającą się na tle innych. Dlaczego więc mamy zakładać, że takie rozumienie grzechu, powiedzmy tradycyjne (dla Europy, dla Polski), konserwatywne, jest najlepsze? Na jakiej podstawie. Zabrano nam oścień przebijający bańki heretyckich myśli. Można przeciw niemu wierzgać. Oścień nie zareaguje.

Marzę, po nocach spać nie mogę wyobrażając sobie świat jednoznacznych wartości i jasnych praw. Przewidywalnych postaw i pewnych przyszłości. Ile razy nadchodzi świt, zastaje mnie z tą samą, zrezygnowaną myślą – hic transit gloria mundi. Ale nic na to nie poradzę buntując się, odwracając plecami i udając, że jednak nic się nie zmieniło, a to co się jednak zmieniło to „dewiacje”, z którymi trzeba walczyć. Dewiacje te są dla ludzi zbyt wygodne, by je tak łatwo (na razie) odrzucili. Kryje się w nich wielkie zagrożenie, ale lata minąć muszą by zostały one rozpoznane. (I pytaniem jest wobec czego jest to zagrożenie – czy rzeczywiście wobec ludzkości, czy może tylko wobec „tradycyjnego sposobu pojmowania świata” a „nowy” wcale nie będzie taki zły.)

I jeszcze słowo o Jezusie w urynie. Całkiem niedawno usłyszałem komentarz na temat tego zdjęcia brzmiący mniej więcej tak: „hmm... całkiem niezły efekt z tą gęstawą, żółtą cieczą, oczywiście można było go uzyskać w inny sposób, ale ten przecież był najprostszy”. - Punkt widzenia artysty. Teraz punkt widzenia obserwatora społeczeństwa. - Siostra (katolicka) Wendy Beckett której „Historia malarstwa” była moim pierwszym przewodnikiem po sztuce uznała, że „Piss Christ” jako „dzieło” jest świetnym powodem do zastanowienia się nad stosunkiem współczesnych ludzi do Chrystusa. Można sobie radzić z kontrowersjami nie obrażając się na nie.
Otwartym pozostaje problem czy „Piss Christ” jest „dziełem sztuki”. Tzn – czy pola semantyczne do których się odnosi zawierają się jeszcze w pojęciu sztuki. Ja osobiście bym wolał, by oprócz konceptu, sztuka zawierała w sobie jeszcze pewien błysk tekhne. Wsadzenie krzyża do szklanki z sikami nie wypełnia tego warunku.
Łukasz Hrynkiewicz

Opresja obiektywu

Patrzę na Boulevard du Temple w Paryżu, na jedną z ulic miasta zwanego „stolicą dziewiętnastego wieku”. Jest rok 1838, czasy monarchii lipcowej, czasy panowania króla Francuzów Ludwika Filipa I. Patrzę na fotografię wykonaną przez Louisa Daguerre'a.

Na pierwszym planie piętrowa kamienica. Z lewej strony ciągnie się w dal, obsadzony wysokimi drzewami szeroki, brukowany bulwar. Pełne kominów, piętrzące się po horyzont dachy, odrapane ściany budynków. Wszystko to niewyraźne, trochę rozmazane, jakby przez mgłę. Miejscami szczegóły giną w zbyt intensywnej czerni, gdzie indziej znów kontury zanikają w rozbłysku bieli.

Dziwny jest nastrój tego zdjęcia, ta dojmująca pustka ulicy, wzbudzająca jakiś atawistyczny lęk. Horror vacui? (Często narzekamy na przepełnione i zatłoczone miasta. Przerażająca jednak wydaje się wizja ulic zupełnie opustoszałych, zatopionych w ciszy. Jak bulwar Świątyni Daguerre'a. Jak fotografie paryskich zaułków Eugene Atgeta, które Walter Benjamin określił mianem „śladów z miejsca zbrodni”.) Gdzie podziali się wszyscy przechodnie? Powinni tu być, ci stateczni burżua z epoki ostatniego Roi des Français. Przechadzając się nieśpiesznie powinni zaglądać w witryny sklepów, patrzeć na towary wystawione w cieniu pod markizami.

Gdy przyjrzeć się lepiej, u dołu, w lewym rogu dostrzeżemy niewielkie, ciemne sylwetki. Pozostaną już na zawsze samotni na imponującej scenie wielkiego miasta. Przechodnie im współcześni zatarli się w ruchu, nie wytrzymali ciężaru wielominutowego spojrzenia obiektywu Daguerre'a. Tylko te dwie osoby, uwieczniione w błahym geście czyszczenia butów. Stali w bezruchu na tyle długo, że zostali zarejestrowani na miedzianej płytce, pokrytej jodkiem srebra. Przypadek spowodował, że uwięziono ich w piekle samotności. To jeden z pierwszych dagerotypów, na nim po raz pierwszy sfotografowano człowieka. Bez jego wiedzy.

Dziś zdjęcie zagraża nam z każdej strony. W jakimś szalonym pędzie do stworzenia dokumentacji totalnej firma Google fotografuje świat z satelity, fotografuje ulice naszych miast. Montujemy kamery w sklepach i urzędach, na rondach i skrzyżowaniach, w bankach i restauracjach. (Nawet w nowej windzie w bloku mojej babci. Skrępowanie odczuwane podczas wjeżdżania na ósme piętro z obcymi ludźmi, te dłużące się chwile, w których nie wiadomo gdzie podziać wzrok, nie wiadomo jak stanąć, jak odnaleźć się w tej ciasnej przestrzeni. To wszystko już zawsze będzie mi towarzyszyć, bo oko kamery-strażnika patrzy. Jest zawsze czujne, niczego nie przeoczy.)

Jest coś uwłaczającego i wulgarnego zarazem w tym, że nasza cielesność poddawana jest ciągłej inwigilacji, ciągłemu podglądaniu. Tak jakby postęp techniczny eliminował ludzką duchowość, koncentrując się jedynie na tym co fizyczne. Obnażone i bezbronne ciało w cyfrowej postaci, ciało przetłumaczone na język maszyny.

Dla naszego bezpieczeństwa za pomocą magicznych wynalazków kapłanów najnowocześniejszej techniki, jakiś znudzony celnik będzie na lotniskach zaglądał podróżnym pod bieliznę. Fotografujemy, filmujemy, skanujemy. Niemal w każdym miejscu, w każdej chwili, wszystko, każdego. Złodzieje tajemnicy.


W genealogii nowoczesnych praktyk technicznego nadzoru „Boulevard du Temple” Daguerre'a wyznacza punkt zwrotny. To tu krzywa wykresu zaczyna rosnąć, najpierw powoli, później bez opamiętania. Zaczęło się w 1838 roku w Paryżu.
JFS