środa, 17 listopada 2010

przed wyborami

Polecamy wywiad z Jarosławem Rymkiewiczem:

"Niemal przez całe moje życie zawodowe zajmowałem się tym, co działo się na Krakowskim Przedmieściu w różnych epokach życia polskiego. Pewnie dlatego natychmiast zrozumiałem, że to, co dzieje się pod krzyżem przed Pałacem Prezydenckim, to jest dalszy ciąg tego, co w tym samym miejscu działo się w czasie Insurekcji Kościuszkowskiej, w czasie Powstania Listopadowego, podczas manifestacji religijnych przed Powstaniem Styczniowym. Czy tam były, jak zaraz po 10 kwietnia, tysiące Polaków, czy przyszło ich tylko kilkuset, czy tylko kilkunastu, to już nie miało wielkiego znaczenia. Tam było centrum polskości - tam decydował się jej los. Podobnie było wtedy, kiedy Czerkiesi szarżowali od Pałacu Staszica w kierunku placu Zamkowego, podobnie było wcześniej, kiedy w roku 1831 tłum ruszył spod Pałacu, ówcześnie Namiestnikowskiego, w kierunku Zamku, z zamiarem powieszenia zdrajców. Obrona krzyża jest jednym z takich wydarzeń, tego nic nie zatrze. Nawet ta ohydna agresja skierowana przeciwko ludziom, którzy bronili krzyża, też wejdzie do dziejów Polski, będzie pamiętana jako akt nikczemnej zdrady wartości polskich."

"Żyjemy w kraju postkolonialnym - a więc takim, w którym błąkają się różne postkolonialne zmory nocne, upiory postkomunistycznego życia, widma naszej niedawnej przeszłości. One ciągle, jak zjawy z Mickiewiczowskich "Dziadów", mają do nas jakiś interes i próbują nas ugryźć. Trzeba je stąd przeganiać, cały czas przeganiać. Chciałbym przypomnieć pani scenę z drugiej części "Dziadów", która rozgrywa się na cmentarzu. Guślarz jako jedno z wcieleń poety mówi tam, przeganiając nocne zmory atakujące tę wspólnotę ludową zgromadzoną na cmentarzu: "Czy widzisz Pański krzyż?/ Nie chcesz jadła, napoju?/ Zostawże nas w pokoju./ A kysz, a kysz!". Powtarzajmy więc sobie: "A kysz, a kysz!" - i te zjawy wreszcie znikną. Powtarzajmy to, biorąc do ręki ich gazety, oglądając ich telewizję, słuchając ich upiornych polityków: "A kysz, a kysz!".

środa, 29 września 2010

KONRAD
Pieśń ma była już w grobie, już chłodna, ­
Krew poczuła ­ spod ziemi wygląda ­
I jak upiór powstaje krwi głodna:
I krwi żąda, krwi żąda, krwi żąda.
Tak! zemsta, zemsta, zemsta na wroga,
Z Bogiem i choćby mimo Boga!
I Pieśń mówi: ja pójdę wieczorem,
Naprzód braci rodaków gryźć muszę,
Komu tylko zapuszczę kły w duszę,
Ten jak ja musi zostać upiorem.
Tak! zemsta, zemsta, zemsta na wroga,
Z Bogiem i choćby mimo Boga!

Potem pójdziem, krew wroga wypijem,
Ciało jego rozrąbiem toporem:
Ręce, nogi goździami przybijem,
By nie powstał i nie był upiorem.
Z duszą jego do piekła iść musim,
Wszyscy razem na duszy usiędziem,
Póki z niej nieśmiertelność wydusim,
Póki ona czuć będzie, gryźć będziem.
Tak! zemsta, zemsta, zemsta na wroga,
Z Bogiem i choćby mimo Boga!

KS. LWOWICZ
Konradzie, stój, dla Boga, to jest pieśń pogańska.
KAPRAL
Jak on okropnie patrzy,­ to jest pieśń szatańska.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Ars Homo Erotica - recenzja S.K



Wystawa w Muzeum Narodowym, przedstawiająca „sztukę homoseksualną” jest słaba. Temat wystawy jest niezbyt ambitny. Jest to po prostu temat kontrowersyjny, temat na który akurat panuje koniunktura, temat medialny i wreszcie po prostu polityczny. W moim odczuciu, sztuka od każdego z tych obszarów powinna uciekać. Nie odmawiam sztuce miejsca w mediach, ani zaangażowania w sprawy społeczne, czy nawet polityczne. Uważam po prostu, że nie może sztuka budować swojej wartości na tych fundamentach. Kontrowersyjność lub upolitycznienie to są sprawy zawsze ściągające sztukę w dół.
To są jednak moje ogólne poglądy na sztukę, wróćmy więc do samej wystawy i do konkretów.

Wystawa jest słaba, bo współczesne grafiki przedstawiające sceny homoseksualne zestawione z aktami męskimi Simmlera, czy Matejki oraz reprodukcjami „Gladiatora” Canovy, czy Apolla Belwederskiego to jakiś bezsensowny miszmasz. Ja tego nie zrozumiałem. Cóż – może to jest zrozumiałe tylko dla homoseksualistów? Wtedy ok. Nie będę się przyczepiał. Moja krytyka jest głosem z gardła osoby, która po prostu zwiedziła tę wystawę, tak jak zwiedza inne wystawy, czyli bez mieszania w to moich upodobań seksualnych (przynajmniej nie w większym stopniu niż to się dzieje zawsze i na poziomie nieświadomym).

Moje główne spostrzeżenia sprowadzają się do stwierdzenia, iż wszystko na tej wystawie co było rzetelnie, jednoznacznie skupione tylko wokół homoseksualizmu, było nędzne. Nieciekawe i tyle. Natomiast te eksponaty, które w jakiś sposób przekraczały tematykę erotyki homoseksualnej, zwróciły moją uwagę i nawet mi się podobały. Takim przekroczeniem okazało się poczucie humoru. Niektóre dzieła rzeczywiście były dobre, miały to coś, cytrynkę, pieprzyk. Nie ratuje to jednak wystawy jako całości. To słaba sztuka. Nie odnalazłem na wystawie nic wielkiego i jestem zaniepokojony tym, że Muzeum Narodowe pozwoliło sobie zorganizować taką wystawę. To, że przyjdzie na nią dużo osób, że będzie głośno w mediach to naprawdę nie powinno stanowić miary dla wartości sztuki.

Sztuka homoseksualna nie ma żadnego nurtu, ani szkoły. To co pokazuje ta wystawa to nic specjalnego. Mam wrażenie, że należałoby tę wystawę rozpatrywać raczej jako sprawę polityczną bardziej niż kulturową. To kolejne postmodernistyczne mieszanie wszystkiego z wszystkim i wywracanie do góry nogami rzeczy, które wcale nie stają się po tym bardziej wartościowe, ani nawet bardziej zabawne.


S.K

wtorek, 20 lipca 2010

Mój głos w sprawie Krzyża

Od jakiegoś czasu trwa dyskusja i walka polityczna o to, co zrobić z Krzyżem spod Pałacu.

Wiadomo, że lewica chce "usunąć" "krzyż" z przestrzeni publicznej w ogóle. Ich stanowisko w sprawie Krzyża spod pałacu jest zatem przewidziane i oczywiste.

Centrum, czyli PO i rząd, chcą Krzyż "przenieść". Nie wiadomo jeszcze dokąd, ale w jakieś odpowiednie miejsce.

Natomiast "prwicowa" (umówmy się, że prawicowa... No w tym miejscu choaciaż niech będzie, że prawicowa, bo przecież "broni Krzyża", czy krzyża? - nie ważne) opozycja domaga się aby Krzyż stał tam gdzie stoi. Ewentualnie dopuszcza możliwość wmontowania go tam na stałe. Ten obóz nie akceptuje innej możliwości. Każdy kto chce Krzyż zabrać spod Pałacu, traktowany jest jak zdrajca, antypatriota i ... skurwysyn.


Nie będę oceniał wymienionych powyżej propozycji. Natomiast uważam, że cała sprawa jest żenująca i nigdy nie powinna mieć miejsca. Branie udziału w tej awanturze jest nieprzyzwoite i niegodne, zwłaszcza dla katolika.

Krzyż jest naszym symbolem, naszym ocaleniem i naszą nadzieją. To symbol święty. Dlatego opowiadam się za tym, żeby Krzyż jak najszybciej zabrać do świątyni. To nie wymaga pozwolenia, ani żadnej dyskusji. To powinno być oczywiste dla wszystkich, którzy wyznają zmartwychwstanie, że Krzyż należy szanować! Na Krakowskim Przedmieściu Krzyż powoduje awanturę. To niegodne. Trzeba go jak najszybciej zabrać do świątyni - po prostu, w parę osób wziąć go w ręce i przenieść do najbliższego kościoła, kończąc tym samym całą hańbiącą farsę.

Ja się dziwię, że nikt jeszcze tego nie zrobił. Gdzie się podziali prawdziwi katolicy, Obrońcy Krzyża? A może brakuje im odwagi?

S.K

Pomnik Stalina w USA

Właśnie przeczytałem na portalu www.niezalezna.pl o tym, że w stanie Wirginaia pod Muzeum-Pomnika D-Day w Bedford, stanie pomnik Józefa Stalina.
Już stanął.
Pomimo licznych, oczywistych protestów postawiono tam popiersie Stalina i to za pieniądze podatników.

Zastanawiam się jak to jest możliwe? Przecież ludzie nie chcą czcić Stalina, uważają go za zbrodniarza i tyrana. Dają temu wyraz - protestują, składają petycje, manifestują swój sprzeciw, a i tak pomnik Stalina stawia im się przed twarzami...

Odczuwam to nagminnie - to swoiste okłamanie. W KE mówią ciągle o demokratyzacji i tworzą tam jej kult. Nikt nie śmie nawet podważać demokratycznych ideałów. Tymczasem, parlamentarzyści w Brukseli zachowują się tak jakby demokracja istniała tylko w przemówieniach, a nie była autentycznym systemem.

Bruksela to przecież piewcy demokracji, którzy chcą jak najwięcej decyzji podejmować samodzielnie, bez udziału obywateli. Aż dziwne, że to oczywiste stwierdzenie nikogo nie oburza i w nikim nie powoduje dysonansu...
Bardzo wyraźnym przykładem są powtarzane referenda, na przykład w Irlandii. Więcej przykładów swoistej sprzeczności tego co się mówi, chwali i promuje z tym co się faktycznie robi, podaje brytyjski eurosceptyk Nigel Farage (polecam na you tube. Niektóre przemowy tego "nawiedzeńca" bardzo do mnie trafiają).

Podobnie postrzegam sprawę tolerancji. Tolerancja to hasło klucz, które zamyka usta, rozwiązuje problemy, wygrywa wojny i wygrywa wybory. Nie jest ważne co to znaczy! Ważne, że jak ktoś zarzuci mi brak tolerancji - to koniec, będę spalony, zacofany i wykluczony z towarzystwa.

To znaczy, że zwolennicy tolerancji (też do nich należę, ale w tym miejscu nazywam tek po prostu lewicowych aktywistów, którzy posługują się tym hasłem w sposób propagandowy)są za tolerowaniem, ale tylko i wyłącznie własnych poglądów. Innych poglądów nie będą tolerować, bo uważają je za nietolerancyjne, czyli kogoś dyskryminujące.

Jednak demokracja dopuszcza posiadanie poglądów, które dyskryminują pewne grupy społeczne, na przykład przestępców.

Istotne jest to, że lewicowi tolerancjoniści nie dają prawa do istnienia poglądom, według których, podam pierwszy lepszy przykład - homoseksualista nie powinien posiadać specjalnych praw. Specjalnych to znaczy innych niż posiada każdy człowiek.
Zatem - mówią tolerancja, a czynem i sposobem myślenia kompletnie jej zaprzeczają. Tutaj podobnie jak z pomnikiem Stalina - chociaż każdy wie, że to skandal, pomnik dumnie stoi.

S.K

poniedziałek, 12 lipca 2010

Jasnowidząca ośmiornica

Mistrzostwa świata tak na prawdę wygrał Paul - jasnowidząca ośmiornica, która ze stu procentową skutecznością przewidywała wyniki meczów.




Głowonogi to niezwykle inteligentne zwierzęta. Bardzo duża część masy ich ciała to po prostu wielki mózg. Nie wiadomo do czego taki mózg może być zdolny i o czym sobie myśli.

Podejrzewam, że przewidywanie wyników meczy to dopiero początek kariery Paul'a. Wyobrażam go sobie w ogromnym akwarium, podłączonego do nowoczesnej aparatury, gdzie przewiduje przyszłe zdarzenia i cała cywilizacja ludzka zależna jest od jego przewidywań. Tak jak w filmie "Raport mniejszości", w którym tajemnicze istoty przewidywały kto i kiedy popełni zbrodnie.

Z pewnością Paul'em zainteresowało się już wojsko lub oddział szpiegów jedi, rodem z filmu "Człowiek, który gapił się na kozy".
Podejrzewam, że Paul w pewnym momencie z nas wszystkich solidnie zakpi. Ktoś z tak olbrzymim mózgiem musi mieć przecież poczucie humoru!

S.K

Wszystko w rękach młodych

Istotą komunizmu było kłamstwo. Kłamstwo to polegało na stwierdzeniu, iż oparcie gospodarki na społecznej kontroli, społecznej własności środków produkcji i uczciwym podziale dóbr jest bardziej efektywne i sprawiedliwe od systemu ekonomicznego działającego na zasadach: wolnego obrotu towarami i usługami, wolnej konkurencji pomiędzy podmiotami oraz wolnego obrotu kapitałem i środkami produkcji. Podstawowym beneficjentem systemu komunistycznego miała być tzw. klasa robotnicza. To do tej grupy społecznej skierowany był fałsz komunizmu.
Kluczowym czynnikiem, który spowodował owego systemu upadek(lub też jego mutację) było uświadomienie i sprzeciw ogromnej części „ludzi pracy” wobec tego zakłamania. Uświadomienie sobie kto tak naprawdę był głównym beneficjentem...

Od 1989 roku, w którym to odzyskaliśmy wolność minęło już 20 lat jednak niestety we współczesnej Polsce możemy zauważyć pewne podobieństwa do tego co działo się w poprzednim systemie. Mamy postkomunistów, do których zaliczyć można między innymi: tzw. autorytety, większość partii politycznych(PO, SLD, PSL, PD, SDPL, SD...), postpeerlowskie służby specjalne, największe media, korporacje zawodowe. Mamy kłamstwo polegające na stwierdzeniu(jest to oczywiście pewne uproszczenie) iż trzeba odsunąć od władzy prawicowych oszołomów, którzy chcą w Polsce państwa policyjnego i doprowadzą do ogromnego zacofania naszego kraju. Mamy także grupę społeczną, do której przede wszystkim to kłamstwo jest kierowane. Grupą tą są oczywiście głównie ludzie młodzi z dużych miast, którzy ten fałsz kupili.
Tak jak upadek komunizmu spowodowała klasa robotnicza, tak do ewentualnego upadku postkomunizmu dojdzie tylko wtedy, gdy młodzież uświadomi sobie zakłamanie postkomunistycznych elit i w wyborach parlamentarnych oraz prezydenckich opowiedzą się przeciwko nim. Kiedy zrozumie, że to co starają się jej wmówić media jest czymś co po prostu się nie opłaca.

Od razu nasuwa się pytanie: jak dotrzeć dziś do ludzi młodych? Co należy zrobić by przejrzeli na oczy? Czy w ogóle da się to zrobić? Przecież większość z nich ma o polityce pojęcie raczej znikome.
Z pewnością narzędziem w walce z kłamstwem powinna być prawda. Jednak prawda o współczesnej polskiej rzeczywistości jest dość nieczytelna i wręcz nieprawdopodobna(Lech Wałęsa stał po stronie komunistów?!). Bardzo łatwo jest ją rozmydlić, zdezawuować. Mimo wszystko nie tłumaczy to obywateli, którzy powinni starać się dojść do prawdy. Nawet jeżeli jest ona trudna i bolesna.
Czy okaże się, że jedynym argumentem przeciwko zakłamanej rzeczywistości we współczesnej Polsce będą puste półki w sklepach? Byłoby to bardzo przykre...


Tadeusz Zakrzewski

czwartek, 1 lipca 2010

Z dedykacją dla nieprzekonanych.
JKM: "Problemem nie są Kandydaci, tylko stojące za nimi mafie, chcące rozkradać Polskę, obsadzać wysokopłatne posady i brać łapówki. Mafia stojąca za Bronisławem Komorowskim znana jest z większego rozmachu w tym względzie. Co więcej: jeśli ta sama mafia opanuje całe państwo, to znacznie łatwiej będzie jej kraść. Ja bardzo lubię Bronisława Komorowskiego – ale patrzę też, kto Go popiera. I jeśli taki np. gen. Marek Dukaczewski ogłasza, że otworzy szampana, jeśli wygra Komorowski – to tym, co chcą głosować, radzę: zamknąć oczy, zatkać uszy – i głosować na Jarosława Kaczyńskiego! "

Dodajmy, że namiestnik Komorowski ma również poparcie innego zasłużonego generała. Generała armii WP Wojciecha Jaruzelskiego.

środa, 30 czerwca 2010

dementujemy informacje o jajkach!!!

Okazało się, że nie grozi nam zakaz sprzedaży jajek i innych produktów spożywczych na sztuki. Parlament Europejski zdementował takie doniesienia.

Dodam, że Czerep Rubaszny szuka informacji o absurdalnych przepisach i ustawach, nad którymi często pracuje się w PE, by sycić się intelektualnie porażkami i absurdami socjalizmu. Nie kierujemy się żadnymi innymi motywami.

Szkoda, że to nieprawda - to byłoby bardzo sycące!

S.K

wtorek, 29 czerwca 2010

Paul McCarthy wystawia na włoskim biennale rzeźbę stolca

Wspaniale! Zawsze bardzo mnie cieszy taka sztuka. Byłbym wielce rozczarowany i smutny, gdyby brakowało artystów zajmujących się fekaliami. Wcale się nie naigrywam - bardzo cenię ich obecność.

Ponieważ w moim pojęciu sztuka musi się zajmować wszystkim - musi się zajmować również fekaliami. Taka twórczość ma swoje miejsce w sztuce, zupełnie jak proktologia w medycynie.





Kupa w sztuce jest oczywiście czymś zupełnie innym niż w medycynie. W sztuce staje się ona szokiem, metaforą, zaskoczeniem, istnieje mnóstwo problemów i tematów, dla których fekalia są wyrazem artystycznym i rodzajem narzędzia. Jest wiele rzeczy, które łączą się z kupą. Może to być bunt na przykład. McCarthy posłużył się kupą chyba właśnie w takim buntowniczym duchu. Zaproponował performance swoje dzieło eksponując na głównym deptaku miasta Corso Roma, przed wejściem do siedziby Kasy Oszczędnościowej Carrary.

Artysta subtelnie daje nam do zrozumienia, że kapitalizm to gó... .
Moim zdaniem niepotrzebnie. Sama sztuka, skupiona wokół penetracji tematów fekalnych byłaby o wiele bardziej interesująca i szlachetna.

S.K

Efekt i Racja - wybory prezydenckie

Prof. Jadwiga Staniszkis pełni w kampanii Kaczyńskiego funkcję reprezentanta. Jest kimś w rodzaju posłańca intelektualnego.





Zauważyłem, że często staje ona do walki z przeciwnikami z zupełnie odmiennej kategorii. Bierze udział w programach telewizyjnych, w których staje naprzeciw takim politykom jak Palikot i Nałęcz.

Podejrzewam, że dla Pani prof. nie są to przeciwnicy bardzo wdzięczni, ponieważ uprawiają politykę tam gdzie ona próbuje prowadzić dyskusję, debatę na poziomie merytorycznym.

Sądzę, że Pani prof. przyzwyczajona jest do warunków, w których nie jest dyshonorem przyznanie oponentowi racji, wtedy gdy autentycznie mu się ona należy. Natomiast polityk na coś takiego po prostu nie może sobie pozwolić. To są dla niego punkty ujemne i pogorszenie wizerunku.

Być może fakt pełnienia funkcji reprezentacyjnej przez Staniszkis, jest jednym z przejawów owej często zarzucanej anachroniczności środowiska PiS'u. Po drugiej stronie na analogicznych pozycjach widać wprawionych pijarowców - politycznie zaprawionych i wizerunkowo rozhuśtanych jegomości.

Tak - Kaczyński jest anachroniczny. Wierzy, że autentyczną dyskusję można wygrać dobrymi argumentami, po prostu mając rację. To piękna naiwność. W czasach postpolitycznych racja okazuje się jednak najmniej ważna. Najważniejszy jest efekt.





Komorowski i jego sztab wydają się doskonale o tym wiedzieć, zatem oni lepiej odnajdują się w rzeczywistości postpolitycznej.
Komorowski jest efekciarzem a dzisiaj właśnie na tym polega bycie prezydentem
...
a nawet politykiem.



S.K

Bez jaj!




W Polsce napięty okres przed drugą turą wyborów prezydenckich.
Kampania jest emocjonująca, jednak nie wolno zapominać o realnych problemach politycznych, które są o wiele bardziej związane z naszą codzienną rzeczywistością, niż to kto zajmie fotel prezydenta.

Parlament UE wydał rozporządzenie o ustawie zabraniającej sprzedaży jajek na sztuki.
Od tej pory będzie można kupować tylko na wagę.




Potwierdza się teza Kisiela: "socjalizm to system, który bohatersko zmaga się z problemami nieznanymi w kapitaliźmie".

S.K

sobota, 26 czerwca 2010

Autobus seniora

Wchodzę do autobusu seniora. Nareszcie przyjechał, czekałem na niego zziębnięty i z podmokniętymi skarpetkami. Krzątałem się na przystanku przestępując z nogi na nogę, starając się omijać kałuże błota. To są jeszcze resztki śniegu po zimie, śniegu który do końca nie stopniał. Klei się do niego cały miejski brud jaki tylko można sobie wyobrazić: spaliny, niedopałki, kurz, piasek, jakieś śmieci. To wszystko jest taką charakterystyczną breją, która zbiera się koło przystanków. Ona zbiera się chyba tam, gdzie ludzie się zbierają. Czarna smoła na tym chodniku, w tej kałuży, na śniegu, to ponure, nieprzyjemne otoczenie moich białych adidasów. Nie mogłem się doczekać, aż przyjedzie mój autobus, który zawiezie mnie do domu. Tam będzie ciepło, będę mógł zdjąć mokre buty.

Wskakuję do środka. Schodki wejściowe są śliskie – one też są w błocie. To taka pora roku. Podłoga autobusu niewiele różni się od chodnika przy przystanku. Tu też są kałuże. Zapach jest dziwny. Ponieważ wszystko paruje, mieszają się zapachy ludzi jadących gdzieś po całym dniu, z parującą substancją pływającą po podłodze. Oddychamy tym wszyscy. Ciepły charakterystyczny zapach autobusu o jesieni. Czuć w tym też zapach skóry na siedzeniach, która wypuszcza go tym bardziej, że co raz to przybywa na niej nowych cięć od noża, czy czegoś tam ostrego. Trochę jak rozcięte drzewo, które tryska zapachem. Wandale muszą ciąć siedzenia w autobusie. To jest po prostu ich przeznaczenie – mam na myśli siedzenia, że mają być cięte nożami przez wandali.

Jest smutno bo, na dworze zapanował mrok. Groźny cień spowił całe miasto. Jest chłodno, jest buro, nieprzyjemnie. Sunę autobusem seniora do domu. Stoję i trzymam się tej specjalnej rury do trzymania. Widzę, że kiedyś miała żółty kolor. Teraz jest pościerana prawie do cna. Ile osób musiało się jej trzymać swoimi dłońmi? To rura do ludzkiej dłoni. Nie zna uprzedzeń, trzymają się jej starsi i młodsi, słabsi i silniejsi, mężczyźni i kobiety, wandale i grzeczni studenci, wszyscy ją tak samo trzymają i ścierają z niej farbę swoimi spoconymi rękami.

Nikt w autobusie nie rozmawia, nie ma o czym. Może nie ma z kim. A może ta pora roku taka jest, że wszyscy są smutni, nieskorzy do rozmów i uśmiechów. Na pewno wszyscy pasażerowie są zmęczeni. Widzę oczy, które śpią, osadzone w głowie kiwającej się we wszystkie strony pod wpływem skrętów autobusu. Zmęczenie i senność ludzi w autobusie jesienną porą, gdy jest już ciemno, jest tym co odczuwam, co zauważam.

Gra muzyka – piski i szczęknięcia maszyny przy skrętach, skowyt hamulców, tych mokrych tarcz, sapnięcia i westchnienia przy postojach, gdy otwierają się drzwi. To niezbyt miły moment, gdy otwierają się drzwi bo wnet, do środka wpada zimny strumień powietrza, który na chwilę przejmuje wszystkich stojących obok.

Z ust leci para. Ludzie spokojnie chcą dojechać do celu, wysiąść na swoim przystanku, szybko zostawić mrok za sobą, przyjść do ciepła i światła, zdjąć z siebie ubrania. W autobusie wszystko jest wilgotne, dlatego postanowiłem stać - żeby nie siedzieć pupą na podmokłych siedzeniach, z których wystaje taka pomarańczowa gąbka. Wystaje z tych pociętych szczelin.
Myślę, że autobus jest zaniedbany i, że nikt nie obdarza go czułością. Przypomina mi kundla wyrzuconego z domu przez wyrodnego pana. Takiego jeszcze, który się nad nim znęcał, nie dawał jeść, nie wyprowadzał na spacery, nie obdarzał go uczuciem. Mnóstwo takich zwierząt błąka się po mieście. Widuję też takie dzieci, które wyglądają podobnie. Wszyscy są skrzywdzeni w jakiś sposób. Mimo to autobus ma w sobie coś niezwykle przyjaznego. Przewozi ludzi z jednego miejsca w drugie. Każde dziecko fascynuje się takim czymś jak autobus. Uśmiechnięty autobus – pamiętam taką ilustrację jakiejś dziecięcej książeczki. Uśmiechnięty autobus, tak jak kochany pies i szczęśliwe dziecko. Przychodzą mi do głowy takie obrazki.

Szyby są brudne. Patrzę na jedną pełną smug, jest na niej zdrapana do połowy jakaś naklejka. Od razu patrzę na wszystkie inne szyby, żeby sprawdzić jaki jest ogólny stan szyb w autobusie. Jest taki jak tej jednej szyby, na którą spojrzałem najpierw. Zresztą wszystko tu jest spójne i pasuje do siebie. Także to, że co chwila zarzuca mnie na różne strony i muszę trzymać się tej rury. Kto by sobie wyobrażał piękny, uśmiechnięty autobus jadący przez osłonecznioną polanę w piękny letni dzień, jako autobus, którego każdy manewr rzuca cię w inną stronę, zawsze zaskakując cię i rzucając znienacka tam gdzie nigdy byś się nie spodziewał? To są natychmiastowe zmiany pozycji nóg, napięcia w stopach, trzymanie się to z tej, to z tamtej strony za rury. Trzeba też uważać, żeby nie wpadać na innych ludzi i nie stawać im na nogach.
Deptanie nawzajem swoich stóp jest znamienne. Jest elementem wspólnego przejazdu, przynajmniej o tej porze dnia, w której autobus się zapełnia, gdy ludzie wracają z pracy, bez uśmiechów na twarzach, bez entuzjazmu, wracają autobusem seniora do domów.

Bliskość człowieka jest odczuwalna w autobusie. Myślę, o wszystkich ustach, wszystkich pasażerów. Mogę je teraz oglądać do woli. Oczywiście nie ostentacyjnie, tak żeby się nie ujawnić. Usta o różnych kształtach, o różnej wielkości. Usta alkoholika, usta dziewczęce, usta pomarszczone, usta zasuszone. Usta oddychające, chuchające. Wszyscy tu chuchamy. Każdy oddycha tym, co drugi wydycha. Łączy nas milion rzeczy. Rura i pocięte siedzenie, także to, że wszystkich zarzuca w tą samą stronę.
Jadą ludzie autobusem. Siedzą i patrzą się przez okno na czerń i szarość miasta. Szkli się i mieni neon, latarnia, reflektor mijającego z naprzeciwka samochodu. Wszędzie kałuża, wszędzie mży.
Lubię ten smutek, który przynosi mi jazda autobusem jesienną porą, kiedy zrobi się już ciemno. Ten specyficzny smutek otoczenia, zmęczenie miasta i ludzi, ich senność. Drzewa bez liści, gołe, przezroczyste korony - widać przy drodze, którą jadę.

Nie ma innych miejsc, innych autobusów i innych ludzi, którzy wywołali by ten rodzaj uczucia. Jest tak gorzko, że czuje jak coś ściska mnie za gardło. Ten smak na języku, tam z tyłu…
Czuję, że w każdej chwili mógłbym zacząć płakać. Wpatruje się w jeden punkt, na szybie. Jest tak dobrze poczuć ten autobus całym sobą. Nie chcę rozmawiać z ludźmi, nie muszę. Jestem z nimi teraz połączony bardziej niż mogłaby nas połączyć jakakolwiek rozmowa. Wszyscy mają podobnie - zimną rurę w ręku, albo wilgotne siedzenie pod pupą. Panuje cisza. Tak słodka cisza jest możliwa w najgorszy hałas. Jej słodycz bierze się z tego, że nikt nie mówi, to jest cisza międzyludzka, chłodna jak rura do trzymania, beznamiętna i prawdziwa do bólu.

Przystanek, na którym wysiadam pojawił się przed otwartymi drzwiami. Wychodzę na dwór, autobus momentalnie odjeżdża. Zostawia mnie tu samego. Wielki i ociężały przyjaciel jedzie dalej rozwozić ludzi.
Siedzi we mnie żal i przykrość, której nie rozumiem, która jakaś jest nieoczywista. Nie będę się starał zrozumieć tego, co tak mocno odczuwam. Idę w stronę domu. Nie myślę już o tym wszystkim co w autobusie, tylko próbuję zachować w sobie to dziwne smutne uczucie, które subtelnie rozżarzało się we mnie, stopniowo narastało, gdy zaczynałem się mu poddawać i w końcu zaczęło aż pruć mi serce, wtedy gdy tak patrzyłem na tę szybę.

S.K



"Starzy ludzie w autobusie" Stanisław Jerzy Dołżyk

środa, 23 czerwca 2010

Co jeszcze widać na mapkach z PKW?


Widać mianowicie dość wyraźnie, że na wyborców Napieralskiego z 2010 r. składa się elektorat Borowskiego i Leppera z I tury 2005 r. Na pierwszy rzut oka, gdy porównamy mapki poparcia Napieralskiego i samego Borowskiego w poszczególnych województwach dużych różnic nie ma:
Napieralski
Borowski

Kiedy jednak przyjrzymy się na to jakie poparcie otrzymali wyżej wymienieni w poszczególnych gminach rozkład głosów raczej się nie pokrywa:
Napieralski
Borowski

W 2010 Napieralski w porównaniu do Borowskiego otrzymał znacznie więcej głosów między innymi w świętokrzyskim, kujawsko-pomorskim, południowej części mazowieckiego czy wschodniej Wielkopolsce. W tych rejonach duże poparcie otrzymał także Lepper przed pięcioma laty.

Podsumowując: gdy nałożyć na siebie mapki Leppera i Borowskiego, otrzymamy w przybliżeniu rozkład poparcia dla Napieralskiego z obecnych wyborów. Jaki procent jego głosów stanowili wyborcy byłego wicepremiera spróbuję oszacować poniżej.

Napieralski w 2010 otrzymał ok 2,3 mln głosów. Jeżeli odejmiemy od tego 1,5 mln, które otrzymał Borowski pięć lat temu otrzymamy ok 800 tys. wyborców Leppera z 2005, którzy w tych wyborach przerzucili swoje głosy na Napieralskiego. Jest to ok. 1/3 jego elektoratu, co zgadza się z wynikami badań, które przeprowadziło SMG/KRC zaraz po wyborach pytając na kogo przerzucą swoje głosy ci, którzy poparli w I turze kandydata SLD.

Biorąc pod uwagę fakt, iż 2005 roku Tusk przejął wyborców Borowskiego, a śp. Lech Kaczyński Leppera możemy wywnioskować, że Jarosław Kaczyński może liczyć w najbliższych wyborach właśnie na co najmniej 1/3 głosów Napieralskiego(czy pozostali poprą Komorowskiego? najprawdopodobniej tak). Jest to ok. 5% wszystkich wyborców.

Przypuszczalne wyniki II tury przy tej samej frekwencji:
Komorowski w przybliżeniu:
41,5% - głosy z pierwszej tury
9% - wyborcy od Napieralskiego
1% - wyborcy od Olechowskiego
1% - od reszty
---------
52,5% - wynik Komorowskiego w II turze

Kaczyński:
36,5% - głosy z pierwszej tury
5% - wyborcy od Napieralskiego
2% - od Korwina
1,5% - od Pawlaka
1% - od Leppera
1% - jurkowcy
0,5% - reszta
----------
47,5% - wynik Kaczyńskiego w II turze

Wielką niewiadomą pozostaje frekwencja 4 lipca. Jak dużo wyborców Komorowskiego i Napieralskiego będzie w tym czasie na wakacjach? Aby Kaczyński wygrał frekwencja musi spaść co najmniej o 5%...

Tadeusz Zakrzewski

(auto) Portret Malczewskiego

A oto długo wyczekiwany autoportret Jacka Malczewskiego:





Niech sobie tu będzie i na was patrzy.

S.K

Tesco Town

W najnowszym przekroju przeczytałem artykuł Mileny Rachid Chehab pt. "Witamy w Tescowie".



Tesco zamierza rozpocząć produkcję miasteczek. Mają w nim być tanie mieszkania, szkoły, drogi, parkingi, wszystko firmy Tesco. Jest to oczywiście jakaś przerażająca i antyutopijna wizja. Takie plany koncernu Tesco są zatrważające.

Autorka artykułu zwraca uwagę na rozmaite problemy, które już teraz wynikają z rozprzestrzeniania się sieci supermarketów.
Powoduje to na przykład zamykanie specjalistycznych, jednobranżowych sklepików, często działających od stu lat.
Takie lokale pełnią funkcję estetyczną oraz wspólnototwórczą. Dzięki nim wszyscy w okolicy się znają. Ponadto "sklepy te zaopatrują się u lokalnych dostawców, napędzając tym samym lokalną gospodarkę".

Kolejną sprawą jest wzrost przestępczości i najprawdopodobniej powstawanie slumsów w takich Tesco miasteczkach (ze względu na niskie ceny). Chociaż Tesco Town będzie pełne kamer, to anonimowość i brak poczucia wspólnoty staną się czynnikami wzmagającymi agresję i wandalizm.

Piszę o tym, gdyż jest to niepokojący sygnał. Nadchodzi czas, w którym wielkie koncerny - dzieci wolnego rynku i kapitalizmu, zaczną pożerać swoich rodziców. Stworzą nam tu jakiś okropny socjalizm!

Nie potrafię jeszcze zaproponować rozwiązania tego problemu. Sądzę natomiast, że warto taki problem postawić.
Jak powstrzymać Tesco Town, którego przecież wiele osób nie chce, a nawet boi się tego, że w ogóle gdzieś na świecie coś podobnego mogłoby powstać! Powstrzymać - równocześnie wierząc w wolny rynek i wolność człowieka, także szefa Tesco.

S.K

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Z tramwaju krótki reportaż




Poniedziałek, godzina 10.00.
Przychodzę na przystanek na rogu Madalińskiego i Wołoskiej, ten w stronę Służewca. Nie sprawdzam o której coś przyjedzie bo cały czas coś kursuje.
Przystanek jest pusty - o tej porze tutaj raczej się wysiada nż wsiada. Studenci przyjeżdżają na Politechnikę, lub na wydział Biologii UW. Łatwo ich rozróżnić po tym, w którą stronę idą.

Przyjeżdża 17 ze zmienionym rozkładem - skręca do zajezdni na Woronicza. Wsiadam, najwyżej potem się przesiądę. Tramwaj nie jest przepełniony, są wolne miejsca siedziące, siadam na jednym z nich. Siadam z tyłu, tak żeby widzieć jak najwięcej.
Większość pasażerów to ludzie starzy, którzy jadą do szpitala MSWiA, czyli jeszcze jeden przystanek.

Tak jak myślałem - wysiadają na przystanku "szpital" Tylko jedna osoba z tych starszych pasażerów została. Kobieta z pusetką, która z pewnością jedzie ją napełnić kartoflami, cebulą lub jabłkami, na bazarze, przy rogu z Odyńca.

Koło mnie stoi młody człowiek w garniturze, trzymający walizkę na laptopa. Jedzie do biura pewnie gdześ przy Domaniewskiej. Przyjechał do Warszawy na SGH i teraz mocno wierzy w swój sukces w branży bankowej. Jakie są szanse, że zrobi tu wielką karierę - tego nie wiadomo. Może się okazać, że za poół roku będzie pokonywał tę samą trasę pięknym mercedesem - kto wie?

Ci, którzy siedzą wpatrują się przez okno na uciekające obrazy z okolic Wołoskiej. Z wyjątkiem jednego mężczyzny czytającego gazetę. Facet koło czterdziestki, który ubiera się jak nastolatek. Po tym i po tytule gazety, można odgadnąć na kogo głosuje.

Facet jest odcięty od rzeczywistości tramwaju, nie interesuje się tym kto wsiada, kto wysiada. On musi gdzieś dojechać i pobyt w tramwaju nie jest niczym dla niego więcej, niż transportem.

Bo dla pacjentów szpitala jest inaczej. Dla nich wspólny przejazd w to samo miejsce, w tym samym celu jest czymś co daje zalążek poczucia tożsamości grupowej. Może dlatego oni nawiązują ze sobą kontakt i czasami rozmawiają. Mają wspólne tematy, mają też na co ponarzekać, co wiem po osobistych doświadczeniach ze szpitalem MSWiA.

Tramwaj skręca w prawo do zajezdni na Woronicza. Facet od gazety wyraźnie się tym zdenerwował. Nie doczytał, że "trasa zmieniona".
Wysiadamy jednymi drzwiami. Nerwowo wypatruje następnego tramwaju, mnie nawet nie zauważył, nie przyjrzał się mi. A ja interesuje się teraz głównie nim .

Idziemy na następny przystanek razem z resztą przesiadkowiczów. Pojawia się 18, wypchana po brzegi. Facet schował gazetę pod pachę i wcisnął się gdzieś koło drzwi.

Postanowiłem poczekać na następny tramwaj, wolę jak jest luźniej.

S.K

Gatekeeping w TVP

Wczoraj odbyły się wybory prezydenckie. Dużą niespodzianką okazał się wynik Napieralskiego oraz spory sukces Korwina.


Zastanawiam się w związku z tym, dlaczego nie poświęcono Korwinowi odpowiedniej ilości czasu i uwagi w programach telewizyjnych dotyczących wyborów. Dużo pokazywano Pawlaka, Leppera i Olechowskiego, lecz Korwina prawie w ogóle! Dlaczego? Czy sam zainteresowany ma rację nazywając telewizję - telewizją reżymową?

Niezależnie od własnych poglądów i sympatii, uważam taki stan rzeczy za niepokojący.
S.K

czwartek, 17 czerwca 2010

Psycholog z tramwaju

Po ukończeniu studiów z psychologii mam wiele przemyśleń na temat tej dziedziny, o których koniecznie chciałbym napisać i podzielić się nimi. Niedawno obroniłem pracę magisterską i tym samym zostałem psychologiem. Zastanawiam się w związku z tym, co to właściwie znaczy? Na czym polega moje bycie psychologiem? Odpowiedź na to pytanie znalazłem w tramwaju. Uzmysłowiłem sobie, że jeżeli rzeczywiście jestem psychologiem, to jestem psychologiem z tramwaju.

Psychologia jest nauką o psychice, umyśle i zachowaniach człowieka. Od stu lat, od czasów Wundta obowiązuje tutaj paradygmat eksperymentalny. Oznacza to, że teorie wyjaśniające zachowania człowieka, tworzyć należy w oparciu o empiryczne badania naukowe. Przez owe sto lat rozwinął się taki sposób uprawiania psychologii badawczej, że nie jest ona w stanie obejść się bez takich dziedzin jak statystyka i psychometria. Olbrzymim jej obszarem stały się badania kwestionariuszowe (psychologia ruchu ręką – jak nazywają ją krytycy). Testy osobowości, testy na inteligencję, kwestionariusze temperamentu, to dzisiaj najpowszechniejsze narzędzia stosowane w badaniach psychologicznych. Chodzi o to, żeby mierzyć i porównywać: introwersję, optymizm, inteligencję, w taki sposób jak robi się to z: objętością, masą, prędkością. Psychologia kocha fizykę! Inspiruje się nią, podziwia ją i aspiruje do tego, żeby stać się nią.

Studentom wpaja się metodologiczne podstawy uprawiania psychologii, oparte na eksperymencie empirycznym. Chodzi o to, żeby zobaczyć świat i ludzi przez pryzmat zmiennych zależnych i niezależnych. Istotne jest wyrugowanie z procesu badawczego intuicji i wyciągania wniosków na podstawie obserwacji – to elementy nienaukowe. Zawsze też mnie zastanawiało dlaczego hipotezy, które weryfikuje się w badaniach eksperymentalnych muszą być budowane na podstawie istniejących już teorii? Odruchowo buntowałem się przeciwko takim nakazom, gdyż wierzyłem, że kiedyś ktoś musiał zweryfikować hipotezę zrodzoną z własnej intuicji i przeczucia, nawet wybraną na chybił trafił, żeby odkryć coś nowego.

Psychologia empiryczna w moim odczuciu zbłądziła. Oddaliła siebie samą od istoty swoich zainteresowań - od człowieka. Z całą pewnością mamy dzisiaj do czynienia z dehumanizacją psychologii. Co za paradoks! Dziedzina w największym stopniu interesująca się człowiekiem nie jest już przedmiotem humanistycznym. Postęp? Moim zdaniem iluzoryczny. Ta iluzja postępu wynika z tego, że dzisiaj badania uprawia się tak, żeby wychodziły twarde wyniki, a pomiar był rzetelny (to bardzo podniecające), lecz nie ma prawdziwej, naukowej pewności, że to pomiar trafny, że mierzy to - co mówi się, że mierzy. Oczywiście jeżeli przyjmiemy, na przykład w przypadku badań nad inteligencją, że jest ona tym co mierzy mój test – to faktycznie można popaść w euforię i przedstawiać znakomite wnioski na temat ludzkiej inteligencji. To bardzo poważny problem. Co jest bowiem ważniejsze – żelazna metodologia, czy prawda?

Takie oto przemyślenia pchnęły mnie do dalszych obserwacji. Nagle spostrzegłem, że psychologię można uprawiać (w sensie pogłębiania wiedzy o człowieku) mając niewielki kontakt z człowiekiem. Kontakt taki należy raczej eliminować ponieważ może zakłócać wyniki. Potrzebny jest przede wszystkim komputer i program do obliczeń statystycznych. Gdy ludzkie czyny, cechy i myśli (niedoczekanie) zamieni się tu na liczby - wnet można uprawiać naukową psychologię. Przez okres studiów nauczono nas bardzo naukowego myślenia, żebyśmy dokładnie wiedzieli co jest w świetle nauki wynikiem wartościowym, a co nie.
Jeździłem na zajęcia samochodem, codziennie. Na wykładach przedstawiano wyniki badań, na podstawie których buduje się wiedzę psychologiczną. Wykresy, tabelki, liczby, korelacje. W pewnym momencie, pod koniec piątego roku, zacząłem przyjeżdżać na uczelnię tramwajem (ósemką). Ach cóż to za odmiana! Wcześniej stałem w korkach, słuchałem radia, denerwowałem się, jechałem – szybciej, szybciej – na parking, na zajęcia. Sam. Outsider zupełnie oderwany od miasta i ulicy, na której mijają się ludzie. Ci ludzie są smutni, weseli, starzy i młodzi. Są sami albo ze znajomymi z pracy, są dzieci jadące do szkoły, są emeryci i chuligani, także Wietnamczycy. Ludzie tworzą przestrzeń społeczną. Wszyscy się ruszają, oddychają, idą i jadą i czytają gazety i - co najważniejsze rozmawiają! To prawdziwe olśnienie poczuć coś takiego po pięciu latach na psychologii. Dlatego z własnego wyboru postanowiłem być psychologiem z tramwaju - patrzeć i starać się zrozumieć, być wśród ludzi, tam jest psychologia.

środa, 16 czerwca 2010

Polecamy

We wtorek w Pałacu Herbsta - w oddziale Muzeum Sztuki otwarto wystawę "Michałowski i Goya"




Będzie można obejrzeć 65 grafik Francisco Goi z serii "Okropności Wojny" zestawionych z pracami Piotra Michałkowskiego, który malował między innymi portrety Napoleona.

Wspólnym tematem dla obu artystów była napoleońska kampania w Hiszpanii (1808-1813), w której brały udział również polskie oddziały.

Droższe tankowanie w ramach ochrony środowiska


Dziennik.pl donosi:



"Czeka nas kolejna podwyżka cen paliw. Komisja Europejska zdecydowała bowiem wczoraj o wprowadzeniu systemu
certyfikacji biokomponentów dodawanych do paliw, co zahamuje import taniego
surowca do UE. Produkcja paliw będzie więc droższa a ceny skoczą o kilka groszy na litrze.

Jak tłumaczą w KE decyzja w sprawie certyfikacji biopaliw ma przyczynić się do redukcji gazów cieplarnianych oraz ochrony roślin rosnących w lasach, bagnach i tzw. obszarach przyrody, m.in. w krajach Ameryki Południowej. Jej konsekwencje odczują jednak kierowcy w całej Europie, w tym w Polsce, i to już w przyszłym roku. Nowy system certyfikacyjny, który zacznie obowiązywać w grudniu 2010 r., spowoduje, że ceny paliw na stacjach wzrosną. Eksperci szacują, że podwyżka wyniesie kilka groszy na litrze.

Marlene Holzner, rzecznik Günthera Oettingera, komisarz UE ds. energii, nie ukrywa, że koszty produkcji paliw zawierających biokomponenty będą wyższe niż obecnie. "Kraje członkowskie mają jednak możliwości zastosowania dla producentów ulg podatkowych, co obniży koszty
" - przekonuje.

W Polsce koncerny korzystają już jednak z tego typu ulgi, a resort gospodarki nie przewiduje jej zwiększenia. Kraje Unii Europejskiej zdecydowały się na nowe przepisy
przede wszystkim z uwagi na ochronę środowiska."


Bardzo ciekawe - certyfikowanie biopaliw i dodatkowe opłaty za benzynę przyczynią się do zmniejszenia zanieczyszczenia środowiska. A wydawało mi się, że Europa ma teraz realny problem z Euro i kryzysem, a nie zbyt dużą ilością gazów cieplarnianych w atmosferze.
Spójrzmy prawdzie w oczy - KE traktuje nas jak bezmyślnych naiwniaków.
S.K

piątek, 4 czerwca 2010

Dziwny rok

"Rok 1647 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia.
Współcześni kronikarze wspominają, iż z wiosny szarańcza w niesłychanej ilości wyroiła się z Dzikich Pól i zniszczyła zasiewy i trawy, co było przepowiednią napadów tatarskich. Latem zdarzyło się wielkie zaćmienie słońca, a wkrótce potem kometa pojawiła się na niebie. W Warszawie widywano też nad miastem mogiłę i krzyż ognisty w obłokach; odprawiano więc posty i dawano jałmużny, gdyż niektórzy twierdzili, że zaraza spadnie na kraj i wygubi rodzaj ludzki. Nareszcie zima nastała tak lekka, że najstarsi ludzie nie pamiętali podobnej. W południowych województwach lody nie popętały wcale wód, które podsycane topniejącym każdego ranka śniegiem wystąpiły z łożysk i pozalewały brzegi. Padały częste deszcze. Step rozmókł i zmienił się w wielką kałużę, słońce zaś w południe dogrzewało tak mocno, że - dziw nad dziwy! - w województwie bracławskim i na Dzikich Polach zielona ruń okryła stepy i rozłogi już w połowie grudnia. Roje po pasiekach poczęły się burzyć i huczeć, bydło ryczało po zagrodach. Gdy więc tak porządek przyrodzenia zdawał się być wcale odwróconym, wszyscy na Rusi oczekując niezwykłych zdarzeń zwracali niespokojny umysł i oczy szczególniej ku Dzikim Polom, od których łatwiej niźli skądinąd mogło się ukazać niebezpieczeństwo."



"Patrzmy więc w niebo! Warto częściej i z większą uwagą spoglądać... w niebo! I to nad własną głową! Zwłaszcza, że któregoś pięknego poranka lub popołudnia na własne oczy moglibyśmy na nim zaobserwować coś tak niewiarygodnie oczywistego jak np. sztuczne wywoływanie przy użyciu samolotów zmian pogodowych. Jak planowe wzbudzanie różnych zjawisk atmosferycznych o czasowo późniejszych - i jednak już możliwych do przewidzenia - skutkach. Zjawisk, o wywoływaniu których na tak szeroką skalę nie tylko, że dotąd mogliśmy nie mieć najmniejszego pojęcia, ale i o których wciąż nie możemy mieć prawie żadnej głębszej wiedzy. Nie mówiąc już o żadnej oficjalnie na ten temat podawanej nam w mediach informacji."

"Z wielu rejonów Polski, a zwłaszcza z miejsc na terenach dotkniętych w ostatnim okresie ulewnymi deszczami i burzami, otrzymujemy od licznych osób niepokojące sygnały. Według tych - pokrywających się ze sobą informacji - wszystkie one mówią o pojawianiu się co pewien czas samolotów pozostawiających za sobą dziwne smugi na niebie. Według naocznych świadków samoloty te widoczne były w tych rejonach polskiej przestrzeni powietrznej, w których - wkrótce po ich przelocie - powstawały niespodziewanie potężne chmury deszczowe i niebawem występowały nadzwyczaj obfite opady."

piątek, 28 maja 2010

"Dobry rząd to rząd który niewiele rządzi" H.D Thoreau



Wykluczony, zmarginalizowany, bywa, że wyśmiewany a na pewno nie traktowany zbyt poważnie - Korwin Mikke jest jedynym konsekwentnym i niezłomnym piewcą idei libertariańskiej w Polsce.
Idei na której przyjęcie niewielu potrafi się odważyć, bo w swoim zamyśle godzi ona we wszystko do czego większość jest przyzwyczajona.

środa, 26 maja 2010

Pelikan Księżycowy


Nie każdy o tym wie, że na Księżycu żyją dwa pelikany. Chociaż to zupełnie niewiarygodne, zapewniam, że jest to prawda.


Pelikany te są przedstawicielami bardzo rzadkiego we wszechświecie gatunku pelikana księżycowego. Jest to gatunek tak rzadki, że rzadszy chyba niż samo życie w kosmosie. Dla nas - ziemian, gatunek ten może się wydawać niezwykle dziwny. Przeciętny osobnik żyje 10 milionów lat ziemskich. W przeciągu tak długiego, jakby się nam mogło wydawać czasu, pelikan księżycowy zajmuje się tylko dwiema sprawami: poszukiwaniem pokarmu oraz zalotami (w celach rozrodczych). Nasze dwa księżycowe pelikany większość czasu spędzają na poszukiwaniu ryby. Te zkolei są równie rzadko spotykane, lecz nie tyle w całym kosmosie, co po prostu na Księżycu. Ryba zawsze będzie w wodzie, zatem pelikany wypatrują jej w pierwszej kolejności. Problem (przynajmniej jakby się mogło nam wydawać) w tym, że zbiornik wodny, w którym mogłaby powstać ryba pojawia się na Żsiężycu raz na milion lat.
Nasze dwa pelikany, po tym jak już znajdą rybę i się nią pożywią, są najedzone przez około pół milona lat, który i tak na wszelki wypadek spędzają na poszukiwaniach kolejnej ryby.
Z naszej dwójki - jeden jest płci męskiej, drugi żeńskiej. Żyją w parze przez okres całego życia, jednak samica pelikana księżycowego ma taką cechę, że bardzo długo weryfikuje zaloty kandydata do rozrodu. Ponieważ poza poszukiwaniami i polowaniami, nie zostaje pelikanom księżycowym wiele do roboty, samiec podejmuje rozmaite próby przekonania do siebie swojej, oczywistej w tym przypadku wybranki. W wolnych chwilach potrafi pięknie zaśpiewać, opowiedzieć dowcip, zabrać na spacer. W trakcie polowania - przejmuje inicjatywę. Leci pierwszy i samotnie rzuca się do spenetrowania szczelin i jaskiń, w których może być woda, więc może być ryba. Ponieważ w większości przypadków nic nie znajduje,jest to gest zdejmujący z wybranki przymus zbędnego fatygowania się.
Samica przez tysiące lat pozostaje nieczuła na podrywy swego towarzysza, toteż musi on niekiedy zmieniać swoją strategię. Bywa, że się obraża i wtedy znika na przykład na sto lat i w ogóle się nie pokazuje. Strasznie się wtedy nudzi, ale konsekwentnie odczekuje zaplanowany czas, sprytnie odmierzony na wzbudzenie w samicy poczucia tęsknoty. Strategia ta, na przestrzeni kilku milionów lat okazuje się skuteczna, jeśli wykorzystywana jest w odpowiednich momentach.
Samica do wszystkich zabiegów pana Pelikana podchodzi w spoób nieziemsko poważny. Ma do nich stosunek niemalże badawczy. Każde z zachowań pana Pelikana jest dokładnie analizowane przez panią Pelikan. Nieustannie wystawia ona swego adoratora na próbę. To prawdziwy test cierpliwości, bowiem cały proces trwa miliony lat.
Pewnego razu stała się rzecz niespodziewana. Pani Pelikan podleciała jakoś tak blisko do pana Pelikana, że chyba jeszcze nigdy nie lecieli tak blisko siebie. Pan Pelikan uśmiechnął się, łza wzruszenia spłynęla mu z oka po dziobie. Pani Pelikan również uroniła łzę szczęścia i zaraz potem zaczęli poszukiwać swojej ryby. Minęło osiem milionów lat.

czwartek, 11 marca 2010

Rousseau i kino eksperymentalne

W powszechnie znanym i wielokrotnie cytowanym fragmencie "Rozprawy o pochodzeniu i podstawach nierówności między ludźmi" Rousseau stwierdza, że "ten, kto pierwszy ogrodził kawałek ziemi, powiedział «to moje» i znalazł ludzi dość naiwnych, by mu uwierzyć, był prawdziwym założycielem społeczeństwa. Iluż to zbrodni, wojen, morderstw, ile nędzy i grozy byłby rodzajowi ludzkiemu oszczędził ten, kto by kołki wyrwał lub rów zasypał i zawołał do otoczenia: «Uwaga! Nie słuchajcie tego oszusta; będziecie zgubieni, gdy zapomnicie, że płody do wszystkich, a ziemia do nikogo.»”

Sto lat później w eseju "Co to jest własność?" Pierre Proudhon w równie kategoryczny sposób zawyrokował: "własność to kradzież".

Po wynotowaniu na marginesie tych dwóch cytatów z historii idei przejdźmy do historii kina. Prezentujemy nagrodzony Oscarem krótki film "Neighbours" nakręcony w 1952 roku, czyli dwieście lat po Rousseau. Reżyserem i producentem był Kanadyjczyk szkockiego pochodzenia Norman McLaren. W roli sąsiada po prawej występuje Grant Munro, zaś jako sąsiad po lewej Jean Paul Ladouceur. Warto zwrócić uwagę na technikę, w której film został wykonany oraz towarzyszącą obrazowi muzykę.

McLaren nie ukrywał politycznego przesłania swego dzieła. Mimo to kopia nagrodzona Oscarem została ocenzurowana. Wycięto scenę okrutnego znęcania się przez obu sąsiadów nad żoną i dzieckiem swego rywala.

Korespondencja zachodząca pomiędzy filozofią Rousseau i filmem McLarena wydaje się oczywista. Jest więc własność prywatna kradzieżą i przyczyną wszelkich wojen?

wtorek, 9 marca 2010

Let loose from the leash to hunt the Bolshevik beast



"Let loose from the leash
To hunt the Bolshevik beast
We paid in blood
We paid in blood
For those who repent
We wait there too
For a free Europe
We drive East...
We drive East..."



"We drive east" - zupełnie niesamowite nagranie z koncertu w Londynie w 1982 roku!

Przy okazji wszystkim zainteresowanym twórczością Di6 polecamy “Symbols And Clouds - Euro Cross Commemorative Edition”. Limitowane do tysiąca egzemplarzy wydanie zawiera między innymi megahity wszystkich dyskotek lat dziewięćdziesiątych, czyli takie albumy jak “But, what ends when the symbols shatter?” i “Rose clouds of Holocaust", ponadto sporo bonusowych nagrań. Oprócz tego rozmaite gadżety, a wśród nich naszywka z logo formacji. Wszystko to zapakowane w kamienny box w kształcie krzyża. Dla prawdziwych fanów totenpopu!

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Fason

"Pewnego sierpniowego ranka 1849 roku (daty nie jestem pewien i nie sposób jej ustalić) Charles Baudelaire, obudziwszy się po wieczerzy dżemowej, wyszedł z Hôtel Pimodan na nabrzeże i skręcił w lewo, ku Mostowi (Krzysztofa) Marii (Pont Marie). Ubrany był w szarą bluzę robotnika, przykrótkie portki, a drżące dłonie ukrył w czerwonych rękawiczkach. Po dojściu do Mostu Marii skręcił jeszcze raz w lewo i na ulicy Dwóch Mostów wszedł do apteki (istniejącej do dzisiaj). Powiedział, że zamordował ojca, zjadł mózg noworodka i zażądał zrobienia lewatywy."
Krzysztof Rutkowski @ Kultura Liberalna

wtorek, 19 stycznia 2010

Vollzugszusammenhang

Jarosław Marek Rymkiewicz
Zima w Milanówku

I korzeń sosny i ten wrzosu
Pod śniegiem dobrze jest ukryty
W ogrodzie zima tańczy boso
Biała - jak białe greckie mity

Na szafie siedzi kot uczony
I czyta Sein und Zeit od końca
Przez ogród lecą trzy gawrony
Widać krwawiący zachód słońca

Zima - to okręt Dionizosa
Zima - to prześwit Heideggera
Zima - jest jak Ariadna bosa
Zima - jak grecki bóg umiera

Ten wierszyk pisał mój kolega
Ów kot uczony spod sufitu
Sosenki wrzosy krew na śniegu
To Milanówek - w mgle prabytu.




Podręczny słownik:
die Verbogenheit - skrytość
"Różnicowanie się bytu i bycia odbywa się więc przez skrywanie się bycia. (...) Skrytość jest medium mediacji, jaką jest różnica ontologiczna." *

die Lichtung - prześwit
"Prześwit oznacza rozjaśnić, zwolnić kotwicę, karczować [...] Nie znaczy to, że tam, gdzie prześwit przejaśnia, wo die Lichtung lichtet, jest jasno. To, co przejaśnione, to to, co wolne, otwarte, i zarazem przejaśnione tego co się skrywa. Nie wolno nam rozumieć prześwitu od strony światła (...) Ciemność jest wprawdzie bezświetlna, ale rozjaśniona." *

In-der-Welt-sein - bycie-w-świecie
"Jestestwo jako bycie-w-świecie może czekać wiele rzeczy. Charakter czegoś, co nas czeka, sam w sobie nie wyróżnia śmierci. Przeciwnie: także ta interpretacja mogłaby sugerować, że śmierć trzeba pojmować w sensie czekającego nas zdarzenia napotykanego w otoczeniu. Czekać nas może np. burza, przebudowa domu, wizyta przyjaciela — a zatem byt, który jest obecny, poręczny albo jest-tu-oto-wespół. Bycia tego rodzaju nie ma czekająca śmierć." **

der Tod - śmierć
"Śmierć jest możliwością bycia, którą zawsze musi podjąć samo jestestwo. Wraz ze śmiercią samo jestestwo zbliża się w swej najbardziej własnej możności bycia. W tej możliwości jestestwu chodzi wprost o swe bycie-w-świecie. Jego śmierć jest możliwością możności-niebycia-już-tu-oto." **

Miasto-ogród - Milanówek
"Osoby osiedlające się tu znajdują w Milanówku wszelkie niezbędne udogodnienia, miejscowa centrala telefoniczna ma bezpośrednie połączenia międzymiastowe i międzynarodowe. Istnieją dogodne połączenia z Warszawą koleją lub autobusem; właścicielom samochodów umożliwiają dojazdy dwa połączenia drogowe; dodatkowo istnieją łatwe dojazdy do szosy poznańskiej i trasy katowickiej. ***

Łącznik
"Zasadnie wskazywać by można na decydującą rolę, jaką u Heideggera odgrywa (...) łącznik w wyrażeniach typu bycie-w-świecie czy bycie-tu-oto - łącznik jest bowiem najbardziej dialektycznym spośród znaków przestankowych, łączy bowiem jedynie o tyle, o ile oddziela." ****

* - Krzysztof Michalski "Heidegger i filozofia współczesna"
** - Martin Heidegger "Bycie i czas"
*** - Oficjalna strona Milanówka
**** - Giorgio Agamben "Czas, który zostaje"

środa, 13 stycznia 2010

Niemcy w czasach kryzysu

George Friedman w swojej szeroko komentowanej książce „Następne 100 lat”, która pojawiła się w polskich księgarniach pod koniec ubiegłego roku, przewiduje w przyszłości kryzys państw Europy Zachodniej. Jako jego główną przyczynę wymienia funkcjonujący w nich nieefektywny, socjalistyczny model gospodarki. Do przypuszczeń Amerykanina należy oczywiście podchodzić z pewnym dystansem jednak w tym kontekście można zadać sobie pytanie czy coraz częściej płonące samochody w Berlinie Wschodnim nie są przypadkiem owego, ewentualnego kryzysu początkiem?

Scena polityczna w Niemczech coraz wyraźniej zaczyna dzielić się na dwa bloki. Na pierwszy z nich składają się partie obecnie rządzącej koalicji: CSU, CDU oraz FDP. Do drugiego zaliczają się socjaldemokratyczna SPD, postkomunistyczna Die Linke oraz Partia Zielonych. Z pewnością pozytywnie nastrajać może wzrost znaczenia FDP z Guido Westerwelle na czele, domagającej się liberalizacji niemieckiej gospodarki. Uzyskała ona w ostatnich wyborach ponad 6 milionów głosów. Jednak równocześnie coraz bardziej niepokojący wydaje się fakt, iż coraz większą rolę odgrywać zaczynają partie postkomunistów i zielonych, które raczej trudno określić jako dojrzałe i odpowiedzialne.

Czy, jeżeli w następnych wyborach partie lewicowe razem z Partią Zielonych otrzymają większość głosów, SPD ponownie wybierze sobie za koalicjanta chrześcijańskich demokratów, czy też postanowi zawrzeć sojusz z postkomunistami i „zielonymi”? To drugie rozwiązanie wydaje się niestety już dzisiaj bardziej prawdopodobne. U socjaldemokratów coraz większe znaczenie zaczyna odgrywać lewicowe skrzydło partii, reprezentowane między innymi przez takie osoby jak 39-letnia Andrea Nahles, mianowana dwa miesiące temu sekretarzem generalnym partii lub Franziska Drohsel, obecna przewodnicząca młodzieżówki SPD. Druga z wymienionych 29-letnia Drohsel do czasu objęcia zajmowanego aktualnie w strukturach partii stanowiska należała także do organizacji Rote Hilfe, wspierającej lewackich aktywistów na wypadek konfliktu z policją lub prawem. Pomimo młodego wieku nie bała się otwarcie skrytykować kierownictwa SPD, za niedostatecznie lewicowy program, co doprowadziło jej zdaniem do klęski w wyborach. Zarówno dla niej jak i dla Andrei Nahles ewentualna współpraca z postkomunistami nie stanowiłaby żadnego problemu.

(Prezentująca się sympatycznie Franziska Drohsel)

Następne rozstrzygnięcia na niemieckiej scenie politycznej dopiero za cztery lata, jednak już teraz można przewidywać, iż w przypadku wygranej lewicy, przyszłość Republiki Federalnej Niemiec rysuje się w dość ciemnych barwach …a raczej w czerwonych.
Gustaw Poleszak

wtorek, 12 stycznia 2010

Próba sił

Z różnych stron napływają informacje jakoby polityczne napięcia w Niemczech dojrzewały do wybuchu. Socjolog Ulrich Beck (w Polsce znany głównie z opublikowanego przez wydawnictwo Scholar "Społeczeństwa ryzyka") w wywiadzie dla "Zeit Online" twierdzi, że konsekwencją załamania gospodarczego będą pogłębiające się podziały i postępujące społeczne rozwarstwienie. Diagnozując ład jaki utrwalił się po kryzysie profesor Uniwersytetu Monachijskiego mówi o socjalizmie dla bogatych i neoliberalizmie dla biednych. Na 2010 rok Beck zapowiada falę masowych strajków w Niemczech, głównie wśród pracowników sektora publicznego. Jego zdaniem najlepszym rozwiązaniem tej sytuacji byłoby prowadzenie bardziej kosmopolitycznej polityki gospodarczej i silniejsza integracja unijna, aż do niezbędnego "przełamania klatki państwa narodowego".

Rzeczpospolita pisze o problemie lewackiego terroryzmu:
"Niemal co noc w niemieckich miastach płoną drogie samochody. W Hamburgu zamaskowani demonstranci zaatakowali na początku grudnia jeden z komisariatów, wybijając szyby i podpalając dwa policyjne auta. Podobny los spotkał kilka samochodów służb celnych. Grupy lewicowych ekstremistów obrzucają pojemnikami z farbą budynki rządowe."
Można oczywiście spierać się o definicje. Czy rzeczywiście mamy do czynienia z terrorem czy mowa jedynie o pladze bandytyzmu? A może to uświęcona cierpieniami światowego proletariatu rewolucyjna przemoc? Niewątpliwie jednak duże wrażenie robi strona www.brennende-autos.de. Rejestruje ona przypadki podpalania samochodów w Berlinie (w 2009 było ich aż 216).



Kiedy podobnych niepokojów doczekamy się i u nas? Czy możemy spodziewać się, że w 2010 roku, roku wyborczym, wyrośnie w Polsce nowy trybun ludowy, który poprowadzi masy niezadowolonych i zaczynając od strajków, przez podpalanie samochodów doprowadzi nas do nowego wspaniałego świata? Kogoś kto zgilotynuje prezydenta, prymasa i premiera by "zrzucić kajdany i rwać kwiaty żywe", by wszystkim, niezależnie od płci i orientacji, sprzedawać piwo za jedyne siedem złotych.

sobota, 9 stycznia 2010

Polecamy

W ramach zachęty do refleksji nad sztuką współczesną oraz jej kontekstem historycznym zapraszamy na:

"Spotkanie towarzyszące wystawie „Allan Sekula. Polonia i inne opowieści” poprowadzą fotografowie:
Jakub Certowicz i Jędrzej Sokołowski / FLATTENIMAGE"


Polecamy również bloga www.niebonabetonie.blogspot.com (rodzinne koligacje nie bez znaczenia).

środa, 6 stycznia 2010

W jaki sposób należy zabierać głos

To, co z jednej strony zostało nazwane „polemiką” z innej zaś „zarzutem” było w istocie próbą namysłu nad tym, w jaki sposób należy we współczesnym świecie zabierać głos. Dla wszystkich jest oczywiste, że najbardziej słyszalni są ci, co krzyczą głośno (ba! w większości przypadków tylko ich słychać) nie ważne już co krzyczą. Nie ważne nawet czy mają cokolwiek do przekazania. Doskonale rozumiem potrzebę – sam jej nie rzadko ulegam - „obrażania” czy może „dokuczania” innym ludziom. Szczególnie kiedy są to moi znajomi, i wierząc w ich inteligencję mam nadzieję, że nie odbiorą „obelg” personalnie. Raczej jako bodziec do przegrupowania szarych komórek.

Tak też potraktowałem poniższy tekst Stanisława. Z jedną różnicą: bardzo bliska jest mi idea ustanowienia w pojmowaniu świata jakiegoś porządku, zaopatrzenia mechanizmu interpretacyjnego w jakąś determinantę ważnościową. Niestety, większość tych, którzy mają podobny cel z moim nazywani są „oszołomami”. Chciałoby się powiedzieć – na własna prośbę. Nie potrafią zrozumieć, a może nie potrafią się zgodzić ze zmianą która JUŻ NASTAŁA. A podejmując działania lekceważące tę zmianę sprawiają, że są one przeciwskuteczne. Dlatego, mimo że forma, która przyjął Stanisław nie jest mi obca, zabolała mnie ona, bo odbiera nam legitymację racjonalną. Na pewno jest wyrazista i głośna, ale czy to jest cena, która warto zapłacić za popularność (z resztą ciągle jeszcze, niepewną)? Moim zdaniem nie. Lekkomyślnym byłoby utracić prawo głosu przez przypadkowe pohukiwania.

Spróbuje teraz pokrótce odnieść się do paru, z wielu problemów poruszonych przez Stanisława.

Oczywiście, że tematyka prac Nebredy czy Witkina, ich określoność formy, chciało by się powiedzieć „przewidywalność” sprawia, że są to autorzy bardziej zjadliwi dla klasycyzującego oka. Należy jednak zadać sobie pytanie – czy „fason” ten jest konieczny? Czy to nie jest ten samo rodzaj brzydoty, ta sama „dewiacyjność”, którą można spotkać choćby u Libery? W czym oni są lepsi?

„Zmierzch prawdy ostatecznej” jest niestety faktem, przed którym można się bronić dopiero uświadomiwszy go sobie. Można ślubować wiarę nowemu (swojemu) systemowi ale tylko, jeżeli przyznamy przed sobą, że dokonaliśmy arbitralnego wyboru. Różne systemy (religijne) różnie się przed tym bronią – chrześcijaństwo uznaje, że niezależnie czy się wierzy w Boga będąc prawosławnym, czy mahometaninem trafi się do nieba, jeżeli będzie się dobrym człowiekiem. Islam natomiast utrzymuje że będąc chrześcijaninem... raczej do nieba się nie trafi. Odbiera nam prawo do 72 hurys w Dżannahu. Gdy nasza, europejska, chrześcijańska kultura wycofuje się z żądań uniwersalizmu, gdzie można szukać „prawdy ostatecznej”? Tylko w sobie, tylko na własnych warunkach.

I tak Stanisław ma całkowita rację pisząc, że słowa odnoszące się do sztuki i religii wymagają ponownego zdiagnozowania i podania współcześnie użytecznych ich definicji. Problemem pozostaje jak to zrobić w świetle braku stałego odniesienia, braku „prawdy
ostatecznej”.

Dokładnie tak samo rzecz się ma z poczuciem grzechu i „dewiacji”. Ponieważ Stanisław określił siebie, jako przemawiającego zza konserwatywnego arsenału znaczeń, myślę, że jestem w stanie domyślić się co uważa za grzech i dewiację. Obawiam się jednak, że gdyby doszło do konfrontacji między Stanisławem i ludźmi tak jak on rozumiejącymi te terminy, a reszta świata, grupa Stanisława okazałby się jedną z milionów małych grupek – w żaden sposób nie wyróżniającą się na tle innych. Dlaczego więc mamy zakładać, że takie rozumienie grzechu, powiedzmy tradycyjne (dla Europy, dla Polski), konserwatywne, jest najlepsze? Na jakiej podstawie. Zabrano nam oścień przebijający bańki heretyckich myśli. Można przeciw niemu wierzgać. Oścień nie zareaguje.

Marzę, po nocach spać nie mogę wyobrażając sobie świat jednoznacznych wartości i jasnych praw. Przewidywalnych postaw i pewnych przyszłości. Ile razy nadchodzi świt, zastaje mnie z tą samą, zrezygnowaną myślą – hic transit gloria mundi. Ale nic na to nie poradzę buntując się, odwracając plecami i udając, że jednak nic się nie zmieniło, a to co się jednak zmieniło to „dewiacje”, z którymi trzeba walczyć. Dewiacje te są dla ludzi zbyt wygodne, by je tak łatwo (na razie) odrzucili. Kryje się w nich wielkie zagrożenie, ale lata minąć muszą by zostały one rozpoznane. (I pytaniem jest wobec czego jest to zagrożenie – czy rzeczywiście wobec ludzkości, czy może tylko wobec „tradycyjnego sposobu pojmowania świata” a „nowy” wcale nie będzie taki zły.)

I jeszcze słowo o Jezusie w urynie. Całkiem niedawno usłyszałem komentarz na temat tego zdjęcia brzmiący mniej więcej tak: „hmm... całkiem niezły efekt z tą gęstawą, żółtą cieczą, oczywiście można było go uzyskać w inny sposób, ale ten przecież był najprostszy”. - Punkt widzenia artysty. Teraz punkt widzenia obserwatora społeczeństwa. - Siostra (katolicka) Wendy Beckett której „Historia malarstwa” była moim pierwszym przewodnikiem po sztuce uznała, że „Piss Christ” jako „dzieło” jest świetnym powodem do zastanowienia się nad stosunkiem współczesnych ludzi do Chrystusa. Można sobie radzić z kontrowersjami nie obrażając się na nie.
Otwartym pozostaje problem czy „Piss Christ” jest „dziełem sztuki”. Tzn – czy pola semantyczne do których się odnosi zawierają się jeszcze w pojęciu sztuki. Ja osobiście bym wolał, by oprócz konceptu, sztuka zawierała w sobie jeszcze pewien błysk tekhne. Wsadzenie krzyża do szklanki z sikami nie wypełnia tego warunku.
Łukasz Hrynkiewicz

Opresja obiektywu

Patrzę na Boulevard du Temple w Paryżu, na jedną z ulic miasta zwanego „stolicą dziewiętnastego wieku”. Jest rok 1838, czasy monarchii lipcowej, czasy panowania króla Francuzów Ludwika Filipa I. Patrzę na fotografię wykonaną przez Louisa Daguerre'a.

Na pierwszym planie piętrowa kamienica. Z lewej strony ciągnie się w dal, obsadzony wysokimi drzewami szeroki, brukowany bulwar. Pełne kominów, piętrzące się po horyzont dachy, odrapane ściany budynków. Wszystko to niewyraźne, trochę rozmazane, jakby przez mgłę. Miejscami szczegóły giną w zbyt intensywnej czerni, gdzie indziej znów kontury zanikają w rozbłysku bieli.

Dziwny jest nastrój tego zdjęcia, ta dojmująca pustka ulicy, wzbudzająca jakiś atawistyczny lęk. Horror vacui? (Często narzekamy na przepełnione i zatłoczone miasta. Przerażająca jednak wydaje się wizja ulic zupełnie opustoszałych, zatopionych w ciszy. Jak bulwar Świątyni Daguerre'a. Jak fotografie paryskich zaułków Eugene Atgeta, które Walter Benjamin określił mianem „śladów z miejsca zbrodni”.) Gdzie podziali się wszyscy przechodnie? Powinni tu być, ci stateczni burżua z epoki ostatniego Roi des Français. Przechadzając się nieśpiesznie powinni zaglądać w witryny sklepów, patrzeć na towary wystawione w cieniu pod markizami.

Gdy przyjrzeć się lepiej, u dołu, w lewym rogu dostrzeżemy niewielkie, ciemne sylwetki. Pozostaną już na zawsze samotni na imponującej scenie wielkiego miasta. Przechodnie im współcześni zatarli się w ruchu, nie wytrzymali ciężaru wielominutowego spojrzenia obiektywu Daguerre'a. Tylko te dwie osoby, uwieczniione w błahym geście czyszczenia butów. Stali w bezruchu na tyle długo, że zostali zarejestrowani na miedzianej płytce, pokrytej jodkiem srebra. Przypadek spowodował, że uwięziono ich w piekle samotności. To jeden z pierwszych dagerotypów, na nim po raz pierwszy sfotografowano człowieka. Bez jego wiedzy.

Dziś zdjęcie zagraża nam z każdej strony. W jakimś szalonym pędzie do stworzenia dokumentacji totalnej firma Google fotografuje świat z satelity, fotografuje ulice naszych miast. Montujemy kamery w sklepach i urzędach, na rondach i skrzyżowaniach, w bankach i restauracjach. (Nawet w nowej windzie w bloku mojej babci. Skrępowanie odczuwane podczas wjeżdżania na ósme piętro z obcymi ludźmi, te dłużące się chwile, w których nie wiadomo gdzie podziać wzrok, nie wiadomo jak stanąć, jak odnaleźć się w tej ciasnej przestrzeni. To wszystko już zawsze będzie mi towarzyszyć, bo oko kamery-strażnika patrzy. Jest zawsze czujne, niczego nie przeoczy.)

Jest coś uwłaczającego i wulgarnego zarazem w tym, że nasza cielesność poddawana jest ciągłej inwigilacji, ciągłemu podglądaniu. Tak jakby postęp techniczny eliminował ludzką duchowość, koncentrując się jedynie na tym co fizyczne. Obnażone i bezbronne ciało w cyfrowej postaci, ciało przetłumaczone na język maszyny.

Dla naszego bezpieczeństwa za pomocą magicznych wynalazków kapłanów najnowocześniejszej techniki, jakiś znudzony celnik będzie na lotniskach zaglądał podróżnym pod bieliznę. Fotografujemy, filmujemy, skanujemy. Niemal w każdym miejscu, w każdej chwili, wszystko, każdego. Złodzieje tajemnicy.


W genealogii nowoczesnych praktyk technicznego nadzoru „Boulevard du Temple” Daguerre'a wyznacza punkt zwrotny. To tu krzywa wykresu zaczyna rosnąć, najpierw powoli, później bez opamiętania. Zaczęło się w 1838 roku w Paryżu.
JFS