sobota, 26 czerwca 2010

Autobus seniora

Wchodzę do autobusu seniora. Nareszcie przyjechał, czekałem na niego zziębnięty i z podmokniętymi skarpetkami. Krzątałem się na przystanku przestępując z nogi na nogę, starając się omijać kałuże błota. To są jeszcze resztki śniegu po zimie, śniegu który do końca nie stopniał. Klei się do niego cały miejski brud jaki tylko można sobie wyobrazić: spaliny, niedopałki, kurz, piasek, jakieś śmieci. To wszystko jest taką charakterystyczną breją, która zbiera się koło przystanków. Ona zbiera się chyba tam, gdzie ludzie się zbierają. Czarna smoła na tym chodniku, w tej kałuży, na śniegu, to ponure, nieprzyjemne otoczenie moich białych adidasów. Nie mogłem się doczekać, aż przyjedzie mój autobus, który zawiezie mnie do domu. Tam będzie ciepło, będę mógł zdjąć mokre buty.

Wskakuję do środka. Schodki wejściowe są śliskie – one też są w błocie. To taka pora roku. Podłoga autobusu niewiele różni się od chodnika przy przystanku. Tu też są kałuże. Zapach jest dziwny. Ponieważ wszystko paruje, mieszają się zapachy ludzi jadących gdzieś po całym dniu, z parującą substancją pływającą po podłodze. Oddychamy tym wszyscy. Ciepły charakterystyczny zapach autobusu o jesieni. Czuć w tym też zapach skóry na siedzeniach, która wypuszcza go tym bardziej, że co raz to przybywa na niej nowych cięć od noża, czy czegoś tam ostrego. Trochę jak rozcięte drzewo, które tryska zapachem. Wandale muszą ciąć siedzenia w autobusie. To jest po prostu ich przeznaczenie – mam na myśli siedzenia, że mają być cięte nożami przez wandali.

Jest smutno bo, na dworze zapanował mrok. Groźny cień spowił całe miasto. Jest chłodno, jest buro, nieprzyjemnie. Sunę autobusem seniora do domu. Stoję i trzymam się tej specjalnej rury do trzymania. Widzę, że kiedyś miała żółty kolor. Teraz jest pościerana prawie do cna. Ile osób musiało się jej trzymać swoimi dłońmi? To rura do ludzkiej dłoni. Nie zna uprzedzeń, trzymają się jej starsi i młodsi, słabsi i silniejsi, mężczyźni i kobiety, wandale i grzeczni studenci, wszyscy ją tak samo trzymają i ścierają z niej farbę swoimi spoconymi rękami.

Nikt w autobusie nie rozmawia, nie ma o czym. Może nie ma z kim. A może ta pora roku taka jest, że wszyscy są smutni, nieskorzy do rozmów i uśmiechów. Na pewno wszyscy pasażerowie są zmęczeni. Widzę oczy, które śpią, osadzone w głowie kiwającej się we wszystkie strony pod wpływem skrętów autobusu. Zmęczenie i senność ludzi w autobusie jesienną porą, gdy jest już ciemno, jest tym co odczuwam, co zauważam.

Gra muzyka – piski i szczęknięcia maszyny przy skrętach, skowyt hamulców, tych mokrych tarcz, sapnięcia i westchnienia przy postojach, gdy otwierają się drzwi. To niezbyt miły moment, gdy otwierają się drzwi bo wnet, do środka wpada zimny strumień powietrza, który na chwilę przejmuje wszystkich stojących obok.

Z ust leci para. Ludzie spokojnie chcą dojechać do celu, wysiąść na swoim przystanku, szybko zostawić mrok za sobą, przyjść do ciepła i światła, zdjąć z siebie ubrania. W autobusie wszystko jest wilgotne, dlatego postanowiłem stać - żeby nie siedzieć pupą na podmokłych siedzeniach, z których wystaje taka pomarańczowa gąbka. Wystaje z tych pociętych szczelin.
Myślę, że autobus jest zaniedbany i, że nikt nie obdarza go czułością. Przypomina mi kundla wyrzuconego z domu przez wyrodnego pana. Takiego jeszcze, który się nad nim znęcał, nie dawał jeść, nie wyprowadzał na spacery, nie obdarzał go uczuciem. Mnóstwo takich zwierząt błąka się po mieście. Widuję też takie dzieci, które wyglądają podobnie. Wszyscy są skrzywdzeni w jakiś sposób. Mimo to autobus ma w sobie coś niezwykle przyjaznego. Przewozi ludzi z jednego miejsca w drugie. Każde dziecko fascynuje się takim czymś jak autobus. Uśmiechnięty autobus – pamiętam taką ilustrację jakiejś dziecięcej książeczki. Uśmiechnięty autobus, tak jak kochany pies i szczęśliwe dziecko. Przychodzą mi do głowy takie obrazki.

Szyby są brudne. Patrzę na jedną pełną smug, jest na niej zdrapana do połowy jakaś naklejka. Od razu patrzę na wszystkie inne szyby, żeby sprawdzić jaki jest ogólny stan szyb w autobusie. Jest taki jak tej jednej szyby, na którą spojrzałem najpierw. Zresztą wszystko tu jest spójne i pasuje do siebie. Także to, że co chwila zarzuca mnie na różne strony i muszę trzymać się tej rury. Kto by sobie wyobrażał piękny, uśmiechnięty autobus jadący przez osłonecznioną polanę w piękny letni dzień, jako autobus, którego każdy manewr rzuca cię w inną stronę, zawsze zaskakując cię i rzucając znienacka tam gdzie nigdy byś się nie spodziewał? To są natychmiastowe zmiany pozycji nóg, napięcia w stopach, trzymanie się to z tej, to z tamtej strony za rury. Trzeba też uważać, żeby nie wpadać na innych ludzi i nie stawać im na nogach.
Deptanie nawzajem swoich stóp jest znamienne. Jest elementem wspólnego przejazdu, przynajmniej o tej porze dnia, w której autobus się zapełnia, gdy ludzie wracają z pracy, bez uśmiechów na twarzach, bez entuzjazmu, wracają autobusem seniora do domów.

Bliskość człowieka jest odczuwalna w autobusie. Myślę, o wszystkich ustach, wszystkich pasażerów. Mogę je teraz oglądać do woli. Oczywiście nie ostentacyjnie, tak żeby się nie ujawnić. Usta o różnych kształtach, o różnej wielkości. Usta alkoholika, usta dziewczęce, usta pomarszczone, usta zasuszone. Usta oddychające, chuchające. Wszyscy tu chuchamy. Każdy oddycha tym, co drugi wydycha. Łączy nas milion rzeczy. Rura i pocięte siedzenie, także to, że wszystkich zarzuca w tą samą stronę.
Jadą ludzie autobusem. Siedzą i patrzą się przez okno na czerń i szarość miasta. Szkli się i mieni neon, latarnia, reflektor mijającego z naprzeciwka samochodu. Wszędzie kałuża, wszędzie mży.
Lubię ten smutek, który przynosi mi jazda autobusem jesienną porą, kiedy zrobi się już ciemno. Ten specyficzny smutek otoczenia, zmęczenie miasta i ludzi, ich senność. Drzewa bez liści, gołe, przezroczyste korony - widać przy drodze, którą jadę.

Nie ma innych miejsc, innych autobusów i innych ludzi, którzy wywołali by ten rodzaj uczucia. Jest tak gorzko, że czuje jak coś ściska mnie za gardło. Ten smak na języku, tam z tyłu…
Czuję, że w każdej chwili mógłbym zacząć płakać. Wpatruje się w jeden punkt, na szybie. Jest tak dobrze poczuć ten autobus całym sobą. Nie chcę rozmawiać z ludźmi, nie muszę. Jestem z nimi teraz połączony bardziej niż mogłaby nas połączyć jakakolwiek rozmowa. Wszyscy mają podobnie - zimną rurę w ręku, albo wilgotne siedzenie pod pupą. Panuje cisza. Tak słodka cisza jest możliwa w najgorszy hałas. Jej słodycz bierze się z tego, że nikt nie mówi, to jest cisza międzyludzka, chłodna jak rura do trzymania, beznamiętna i prawdziwa do bólu.

Przystanek, na którym wysiadam pojawił się przed otwartymi drzwiami. Wychodzę na dwór, autobus momentalnie odjeżdża. Zostawia mnie tu samego. Wielki i ociężały przyjaciel jedzie dalej rozwozić ludzi.
Siedzi we mnie żal i przykrość, której nie rozumiem, która jakaś jest nieoczywista. Nie będę się starał zrozumieć tego, co tak mocno odczuwam. Idę w stronę domu. Nie myślę już o tym wszystkim co w autobusie, tylko próbuję zachować w sobie to dziwne smutne uczucie, które subtelnie rozżarzało się we mnie, stopniowo narastało, gdy zaczynałem się mu poddawać i w końcu zaczęło aż pruć mi serce, wtedy gdy tak patrzyłem na tę szybę.

S.K



"Starzy ludzie w autobusie" Stanisław Jerzy Dołżyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz